sobota, 26 września 2020

Ashley Poston - "Geekerella. Kopciuszek, który był geekiem"

 "Spójrz w gwiazdy. Obierz kurs. Leć."

Książki typu Young Adult (YA) są dla mnie czymś dość nowym, do tej pory poza różnego typu powieściami fantasy, przy których można się spierać nad wiekiem docelowej grupy odbiorczej, nie miałam okazji zderzyć się z taką literaturą i robię to z perspektywy, już nie YA, ale dorosłego ;) Tym bardziej cieszy mnie, że odkrywanie tego nurtu zaczyna się dla mnie między innymi dzięki powieści "Geekerella".

 Lubię odkrywanie na nowo klasycznych historii, więc zachęciła mnie inspiracja Kopciuszkiem i luźne przeniesienie jednej z moich ulubionych bajek dzieciństwa na czasy współczesne. Mamy tu więc naszą Cinderellę, a raczej Geekerellę - Elle, sierotę, mieszkają z despotyczną macochą i wrednymi siostrami przyrodnimi (brzmi znajomo?). Całym jej światem jest seria s-f "Starfield", o której dziewczyna tworzy pełnego pasji bloga, i do którego ucieka w chwilach największej samotności. Gdy więc tuż przed premierą najnowszego filmu tegoż uniwersum zorganizowany zostaje konkurs na cosplay, nasza bohaterka musi przełamać swoje leki i trudności, aby wziąć w nim udział... i być może odmienić swoje życie. 

"Geekerella" ze strony na stronę coraz bardziej mnie wciągała. Z przyjemnością odkrywałam zgrabnie wplecione nawiązania do popkultury (w szczególności, co oczywiste, Kopciuszka), wątek miłosny był całkiem przyjemny, a bohaterowie wyraziści i wyraźnie dojrzewający w miarę wydarzeń, rozwój postaci był bardzo widoczny i ciekawy. Nie czułam jakiegoś większego spłycania, czy uproszczeń, wydarzenia miały swoją magię, perfekcyjnie osadzoną w rzeczywistości.

Przyznam szczerze, że dość mocno obawiałam się, czy podejdzie mi ta pozycja. Raczej takie, jak sądziłam, nastoletnie romansidła nigdy mnie nie pociągały. Na szczęście już wiem, że warto było spróbować i odnaleźć dużo dobrego w tej książce :) Może nie będzie to mój ulubiony typ literatury, ale od czasu do czasu chętnie dla odmiany sięgnę, począwszy zapewne od kolejnych tomów pióra Ashley Poston :)

A za książkę dziękuję CzytamPierwszy.pl :)

7/10



poniedziałek, 21 września 2020

Suzanne Collins - "Ballada ptaków i węży"

 Nie jestem w stanie zliczyć godzin, jakie spędziłam, wertując wciąż od nowa karty serii "Igrzyska śmierci". Do tej pory jest to niezaprzeczalnie dla mnie czołówka, jeśli chodzi o futurystyczne tudzież postapokaliptyczne trylogie, których w pewnym momencie pojawiło się sporo na rynku wydawniczym. Nic więc dziwnego, że gdy pojawiła się "Ballada...", moim książkoholikowym punktem honoru było ją jak najszybciej przeczytać. W recenzji jest nieco spoilerów, więc aby ich uniknąć, najlepiej sięgnąć od razu po końcowe podsumowanie i ocenę :)

Jestem świeżo po lekturze, więc sporo nadal we mnie emocji, jakie ta książka wywołała. Ale zacznę może od początku, czyli fabuły. Mamy tu do czynienia z prequelem (w jednym z poprzednich wpisów wspominałam już, że średnio je lubię, co tym bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że Collins "umie w pisanie" :) ). Poznajemy młodego Coriolanusa Snowa, jeszcze młodego i ambitnego ucznia, który zostaje honorowo mianowany mentorem w 10. Głodowych Igrzyskach, które lada dzień mają się rozpocząć. Snow jest rozdartym nastolatkiem - z jednej strony rozpaczliwie pragnie utrzymać pozory nieustającej chwały i statusu swojego nazwiska, z drugiej ledwie wiąże koniec z końcem, razem ze swoją kuzynką i babką. Bycie mentorem i potencjalne nagrody są dla niego szansą na upragnione stypendium i karierę polityczną, problem leży jednak w tym, że otrzymuje teoretycznie najsłabszą trybutkę z 12. Dystryktu. Pozory jednak mylą, a los splata losy Snowa i jego Lucy Gray bardziej, niż ktokolwiek by przypuszczał...

Fascynującym dla mnie było odkrywanie motywacji młodzieńca. Mając w pamięci to, kim się stał lata później, jego przemyślenia i stopniowe zmiany poglądów, trzeźwe spojrzenie młodocianego, inteligentnego umysłu w zderzeniu z manipulacjami, intrygami i fałszem - fenomenalny przekrój upadku moralności i przerostu ambicji nad prostym szczęściem. Przez większość książki miałam poczucie, że to niemożliwe, żebym czytała o tej samej osobie, a jednak pod koniec głęboko skrywane oblicze, w zderzeniu z licznymi ranami i trudami, wyszło na jaw. W dodatku jakże ironicznie - najwięcej ran otrzymał od tych oraz zadał je tym, z którymi najgorliwiej przysięgał sobie wzajemną miłość, braterstwo i... zaufanie, które wprost zostało zdeptane na wszelkie możliwe sposoby. Jak niewiele by trzeba, żeby nie dopuścić do zniszczenia tej jednostki, która później niszczyła setki innych... Coś niesamowitego.

Bardzo satysfakcjonujące było również dostrzeganie swoistych "oczek" puszczanych do czytelnika, gdy autorka wprowadzała większe lub mnie wydarzenia, powiedzenia, pieśni, czy nazwy własne, które później nabierają nowego wymiaru dla Snowa w kontekście Katniss i ostatnich lat Igrzysk Śmierci, od piosenki o Drzewie Wisielców począwszy, na jej imieniu, które jest potoczną nazwą rośliny przypominającą o jego złamanym sercu, skończywszy, Uwielbiam Easter Eggi, a tu takich niespodzianek dla fanów serii jest naprawdę sporo :)

Co było dla mnie taką w zasadzie jedyną wadą tej ksiązki, to kilka niedokończonych wątków, zwłaszcza ten z Lucy Gray. Oczywiście, zdaję sobie sprawę z symboliki tego zabiegu, jednakże czuję niedosyt czytelniczy, którego juz zapewne nie zaspokoję ;) 

Podsumowując: pozycja obowiązkowa, w szczególności dla fanów Igrzysk Śmierci. Ja jestem, pomimo wspomnianej wady, zachwycona i cieszę się, że mogłam choć na chwilę wrócić do jednej z moich ukochanych serii. "Balladę..." czytałam w dodatku, słuchając, zwłaszcza pod koniec, polskiej adaptacji Drzewa Wisielców w wykonaniu Studia Accantus, co dodatkowo pogłębiło wrażenia (w końcu tak ważna w tej części była muzyka) oraz pozostawiło mnie z miłą łezką wzruszenia na koniec. Polecam, polecam, polecam! :)

10/10


                             

poniedziałek, 14 września 2020

Thomas Harris - "Hannibal. Po drugiej stronie maski"

 I ostatni, co nie oznacza, że najgorszy (a wręcz przeciwnie!) tom cyklu o Lecterze w świetnym tłumaczeniu Jana Kraśko. Aż się łezka w oku kręci, że skończyły mi się już jego literackie dzieje, choć z drugiej strony taka dawka thrillerów naraz praktycznie nieco wymęczyła - muszę sięgnąć dla oddechu po inny gatunek, co nie zmienia faktu, że warto było ;) 

Tym razem Harris proponuje nam prequel - w końcu mamy możliwość poznać w pełni dzieje Hannibala i zrozumieć, co uczyniło go tym, kim był. Zwyczajowo dość średnio lubię prequele, zawsze mi brakuje postaci i wydarzeń w tym miejscu, w jakim ich poznałam. Tym razem jednak okazało się, że przeczytałam tę część chyba najszybciej ze wszystkich i jest jedną z moich ulubionych. Dramatyczne dzieciństwo i zemsta może nie są jakimś wyjątkowym tematem, w końcu się on często przewija w literaturze, aczkolwiek poprowadzona tutaj opowieść jest tak wciągająca, że czyta się ją z wypiekami na policzkach.

Niewiele mogę dodać ponad to, co pisałam w recenzjach poprzednich tomów - to, co było w nich najlepsze i wartościowe, tutaj również  ma swoje miejsce. Podsumuję więc tylko krótko: zachęcam i gorąco polecam! Te książki w ogóle się nie starzeją, a zawarte w nich opowieści zadowolą nawet najwybredniejszego konesera gatunku!

9/10

PS. A na zdjęciu taki tam Hannibalek w otoczeniu innych horrorków :D



piątek, 11 września 2020

Thomas Harris - "Hannibal"

 No i stało się - nie mogę się oderwać od Harrisa! Kolejny dzień i kolejny tom cyklu o Hannibalu za mną. Aż mi smutno, że została przede mną już ostatnia książka, bo bardzo wciągnęło mnie to uniwersum.W każdym razie dziś kilka słów o "Hannibalu".

Tym razem w pełni poświęcono uwagę naszemu ulubionemu złoczyńcy. Od ostatnich wydarzeń mija siedem lat, w czasie których Lecter rozkoszuje się odzyskaną wolnością, a Starling załamuje się kariera w wyniku nieoczekiwanych, tragicznych wydarzeń. Nagonka, jaka zostaje na niej przeprowadzona przez media sprawia, że Hannibal wysyła do Clarice list... To uruchamia lawinę wydarzeń, w tym polowanie FBI i zemstę dawnego wroga...

Podobało mi się w tym tomie zagłębienie w końcu w postać Lectera i uchylenie rąbka tajemnicy dotyczącej jego przeszłości, dzięki czemu motywy jego poczynań stają się w pewnym sensie bardziej... zrozumiałe? Nie jest to w każdym razie na pewno antagonista, któremu czytelnik życzy złego, ba, nawet mu się w pewnym momencie kibicuje, a z niechęcią podchodzi do "tych dobrych", którzy na niego polują. Wspaniała zagrywka autora, która szczególnie wybrzmiewa w finale. A to, co dzieje się mimowolnie między Hannibalem a Clarice - niby się można pewnych aspektów tej relacji domyślać i przewidywać, ale mimo wszystko było zaskoczenie pod niektórymi względami ;)

Na szczególną uwagę zasługuje motyw budowania "pałacu pamięci" przez Lectera - skojarzył mi się on z pierwszej chwili z sherlockowskim motywem porządkowania danych w umyśle, choć na pewno inspiracji można znaleźć więcej. Psychologicznie to bardzo ułatwia zrozumienie źródła geniuszu Hannibala i sposobu jego działania.I po raz kolejny podkreślę, że jest to fascynująca i złożona postać - im więcej o nim wiem, tym bardziej mam poczucie, że nic nie wiem, podobnie jak otaczający go inni bohaterowie powieści. Ale te dodatkowe wątki, dotyczące jego zainteresowań, kultury, ogłady są niezwykle cenne w analizowanie jego postaci. Nie pozostaje mi nic innego, jak zebrać wszystko ze sobą i przeczytać prequel wydarzeń w ostatnim tomie serii - mam nadzieję, że to już w pełni uzupełni nurtujące mnie pytania :)

8/10




czwartek, 10 września 2020

Thomas Harris - "Milczenie owiec"

 Świeżo po "Czerwonym Smoku" idąc za ciosem sięgnęłam po "Milczenie owiec" -musze przyznać, że drugi tom opowieści z udziałem Lectera przypadł mi jeszcze bardziej do gustu. Tym razem w tłumaczeniu Andrzeja Szulca, wydaje mi się, że było ono ciut lepsze od tłumaczenia "Smoka".

Tym razem mamy do czynienia z mordercą, który obdziera ze skóry kobiety i porzuca w rzekach zmasakrowane ciała. Po raz kolejny Lecter, wciąż za kratkami, staje się konsultantem. Relacje z nim nawiązuje młoda, aspirująca funkcjonariuszka FBI, która za wszelką cenę chce dopaść zabójcę - jednak na ile można ufać słynnemu Hannibalowi?

Clarice Starling od razu zdobyła moją sympatię. Inteligentna, naturalna i uparta toczyła wspaniałą grę psychologiczną ze słynnym kanibalem, jednocześnie usiłując dopaść przestępce i przeskoczyć trudności we współpracy z innymi funkcjonariuszami, zbywającymi ją ze względu na brak doświadczenia. Okazuje się, że nie bez powodu zdobyła sobie "sympatię" Lectera - jest to świetnie napisana postać, która przyciąga i której się kibicuje. 

Wreszcie też była  okazja poznać nieco lepiej geniusz Hannibala, który już nie krył się tak w cieniu, jak w "Smoku". Fascynowała mnie przenikliwość jego umysłu, nienaganne maniery w połączeniu z bezwzględnością i "to coś", co sprawiało, że mimo iż wie się, że jest to wyjątkowo niebezpieczna osoba, to chce się o nim wiedzieć więcej.  Tak właśnie powinno się tworzyć bohaterów swoich powieści, Harris jest w tym świetny :)

Fabule również nie mam nic do zarzucenia. Kolejny morderca z traumatycznym motywem, ciekawie poprowadzone śledztwo i dążenie do naturalizmu - połączenie kryminału i thrillera we wspaniałym stylu. Coraz bardziej lubię twórczość Harrisa, a co za tym idzie - biorę się od razu za kolejną jego powieść  :) Serdecznie polecam fanom gatunku - klasyka, którą trzeba znać :)

9/10 



środa, 9 września 2020

Sierpniowe ucieczki

 Czas na małe podsumowanie escape roomów w sierpniu - udało się tym razem odwiedzić dwa pokoje i przejść grę miejską - jest co wspominać!

Zaczęliśmy od debiutanckiego pokoju Świt Nietoperzy nowej na poznańskim rynku firmy Evadere.Wokół czego toczyła się fabuła? Ano są takie momenty, kiedy nawet sam Batman nie daje rady i wzywa swoich wiernych pomocników - nadeszła więc nasza chwila, aby uratować świat!
Na poznańskiej scenie escape roomowej do tej pory brakowało pokoi w klimacie superbohaterów i ich nemezis. Całe szczęście, że pojawiła się nowa firma Evadere i te pustkę w pięknym stylu wypełniła. Pokój w klimacie jednego z najbardziej czaderskich i najsłynniejszych obrońców uciśnionych robi bardzo pozytywne wrażenie. Widać wkład pracy i pasji włożony w tej escape room, z jednoczesną dbałością o bezpieczeństwo zabawy. Wystrój i zagadki były zróżnicowane o średnim poziomie trudności, dopasowane do fabuły i spójne, zostawiały też przestrzeń do podziału zadań w drużynie - każdy u nas miał co robić i dobrze się przy tym bawił :) Zastosowano tu całkiem harmonijne połączenie zarówno bardziej klasycznych łamigłówek, jak i tych nowocześniejszych w połączeniu ze sprytnymi mechanizmami. Świt Nietoperzy odwiedziliśmy w zasadzie niedługo po otwarciu, zapewne jeszcze będzie się dalej rozwijał i udoskonalał, ale już na ten moment uznajemy debiut Evadere za niezwykle udany :) Ponadto Mistrz Gry był bardzo sympatyczny, widać, że cieszył się tym, co robił i z przyjemnością nam się rozmawiało po grze, aż szkoda, że tak krótko, bo gonił nas czas ;) Czekamy na kolejne pokoje, wzmianki o nich były bardzo intrygujące, na pewno przyjdziemy :)

Zaraz po przygodzie z Batmanem ruszyliśmy do kolejnego pokoju uwielbianej przez nas firmy Continuum - Nieznajomych. To, co tu się wydarzyło jest nie do opisania - to trzeba przeżyć na własnej skórze. To jest pokój, w którym kompletnie nie chodzi o zagadki, czy uciekanie - to jest po prostu doznanie! :D Jak już wiele osób przede mną wspomniało w innych  próbach podsumowania - z tego pokoju tak naprawdę nie chce się wychodzić ;) Dla osób z dystansem i dużą dawką czarnego humoru jest to opcja idealna :) Jest to wyjątkowo krótkie podsumowanie, ale to jest miejsce, do którego trzeba po prostu iść. Zachęcam bardzo, bardzo! :)

I na koniec już drugie zderzenie z poznańskimi Illuminati w kolejnej odsłonie gry miejskiej od Escapelandii (Lock&Escape). Po pierwszej bardzo udanej wyprawie śladami Illuminati, bardzo chętnie skusiliśmy się na drugą wycieczkę - i również tym razem nie zawiedliśmy się :)
Okazuje się, że wystarczy wziąć przemyślaną walizkę z niecodzienną zawartością pod pachę i już odkrywa się fascynującą historie z dreszczykiem emocji i końcowym zaskoczeniem. Poznawanie mijanych codziennie, a niedostrzeganych tak dokładnie miejsc w Poznaniu jest dla rodowitych mieszkańców również ciekawym doświadczeniem ;) Naszym zdaniem druga część była o wiele prostsza, a na pewno krótsza - ukończyliśmy grę w około półtorej godziny w dość spokojnym tempie rozwiązywania :) Również zachęcam w imieniu całej grupy - jest to bardzo miła i przyjemna odskocznia od standardowych eskejpów ;) 

 Sporo się działo, a przed nami jeszcze więcej, bo na jesień otworzyło się w naszym kochanym Poznaniu znowu wiele nowinek - kiedyś nadejdzie taki dzień, że będziemy na 0 z pokojami w tym mieście, ale na razie czeka na nadganianie w kolejnych miesiącach ;) 

 A zdjęcie tym razem z  Continuum ;) 



wtorek, 8 września 2020

Thomas Harris - "Czerwony Smok"

Dla odmiany od czytanych ostatnio raczej nowości wydawniczych, postanowiłam sięgnąć w końcu po długo lezący u mnie na "półce wstydu" egzemplarz "Czerwonego Smoka". W końcu, zupełnie przeciwnie do schematu typowego książkoholika, widziałam wszystkie filmy, w których pojawia się postać Hannibala Lectera, a nie czytałam żadnej z książek Harrisa, wstyd! Na szczęście już nadrabiam zaległości, tym razem w bardzo dobrym przekładzie Andrzeja Mareckiego :)

Jest to pierwszy tom, w którym możemy poznać słynnego kanibala, jednak na razie jest on poboczną postacią - fascynującym i niepokojącym konsultantem. Na głównym planie mamy starcie pomiędzy byłym pracownikiem FBI, a tytułowym Smokiem, który za cel upatrzył sobie brutalne morderstwa na bogatych rodzinach. Niezwykła toczy się tutaj walka swoistych dwóch geniuszy - śledztwa i zbrodni - intrygująca "relacja", jaka się miedzy nimi wytwarza jest rewelacyjnym filarem powieści.

Od razu rzucający się w oczy literacki talent Harrisa to z całą pewnością budowanie psychologii postaci. Każdy z bohaterów jest wyrazisty, namacalny i naturalny, odczuwalne są ich emocje, lęki. Dawkowane nam stopniowo motywy działania, w szczególności głównego antagonisty, są porażające, a jednocześnie wyjątkowo trafne, podobne traumy faktycznie mogłyby mieć miejsce i stworzyć tego typu urazy na zdrowiu psychicznym.

Fabularnie powieść ma lepsze i gorsze momenty, ale generalnie akcja toczy się spójnie i szybko, niewiele jest "dłużyzn", a te, które się pojawiają (np. w przydługich niektórych opisach, czy dialogach) są rekompensowane w głównych scenach śledztwa, czy świetnie opisanych poczynaniach Smoka. Wielokrotnie nie mogłam się oderwać od książki! 

Ciekawym zabiegiem jest wprowadzenie samego Lectera jako wątek poboczny - niewiele o nim jeszcze wiemy, a jednak już widać, że jest to postać, której warto poświecić więcej uwagi. Strzępy informacji, jakie jedynie sporadycznie otrzymujemy, tworzą iskierki zainteresowania, ale zaspokoić je będzie można dopiero w kolejnych tomach. Wspaniały sposób, aby od razu zachęcić do szybkiego czytania następnej części ;) 

W kategorii thrillerów ta klasyczna pozycja ląduje u mnie na wysokiej pozycji. Serdecznie zachęcam do przeczytania, a sama szybciutko zabieram się za "Milczenie owiec"... :)

8/10



poniedziałek, 7 września 2020

Zofia Karaś - "Wcierki rtęciowe i obcęgi"

 Dziś jest recenzja nowości, mianowicie nowe wydawnictwo i nowiutka pozycja, dopiero stawiająca pierwsze kroki w czytelniczym światku, aż trudno było odszukać ją na większości portali literackich. A szkoda, bo dla mnie osobiście jest to fantastyczne odkrycie, które zdecydowanie zasługuje na szersze grono odbiorców.

Pisałam, ze to nowość - faktycznie, książka została nam sprezentowana w tym roku, choć nieżyjąca już autorka spisała swoje wspomnienia już w 1939 r. na rzecz... konkursu literackiego ZUS-u. Jej opowieść zajęła pierwsze miejsce i w końcu dotarła do grona współczesnych czytelników.

A jest co wspominać! Autorka bowiem opisuje swoją praktykę lekarską w dwudziestoleciu międzywojennym w Suchej Beskidzkiej. Możemy z pierwszej ręki poznać relację o trudach tej pracy, od brawurowej jazdy furmankami w środku nocy, do tragicznych braków w podstawowej wiedzy zdrowotnej/biologicznej ludności, którą pani Karaś starała się leczyć... i uświadamiać. Praca wprost syzyfowa, cały pamiętnik opiera się na zachowanych w pamięci autorki najdziwaczniejszych, najtrudniejszych albo i najbardziej komicznych przypadkach, z którymi przyszło się jej zmierzyć. Nie brakuje też cynicznych komentarzy i ciętych ripost, których nie szczędziła swoim pacjentom. 

Króciutka pozornie całość (tylko ok. 140 str) mieści w sobie zaskakująco dużo treści i obszernego wyczerpania tematu. Jest to jedna z książek do "połknięcia" na raz, ale na pewno co mocniejsze fragmenty zostaną mi w pamięci na długo - szczególnie te o niezwykłej fantazji chłopów do leczenia się po swojemu - na wiele z tych rzeczy w życiu bym nie wpadła!

Jest to pierwsza część nowej serii Klisze Lekarskie - na pewno chętnie sięgnę również po kolejnie tomy, a na ten moment "Wcierki..." serdecznie polecam :)

8/10.