sobota, 30 maja 2020

Cliff McNish - "Anioł"

Czy człowiek może uratować Anioła..?

Cliff McNish nie należy może do grona najbardziej poczytnych i znanych pisarzy współczesnych. A szkoda. Każdą kolejną jego powieść czytam z nieukrywaną przyjemnością i lekkością, a treści zostają ze mną na długo. Zdecydowanie uważam, że powinien trafić do szerszego grona odbiorców, nie tylko w Polce, ale również w wielu innych krajach.

Tym razem autor porwał się na temat aniołów. I to w niezwykły sposób, bo wprowadzając je bezpośrednio do współczesnego świata, jako prawdziwe, pełne życia istoty, które naprawdę wpływają na ludzkie losy. A przy tym mają też i swoje słabości. I tu rola się odwraca - tym razem człowiek może być stróżem dla swego anioła. Tak jest w przypadku Frei, która od dziecka ma dar widzenia tych niezwykłych istot. Po długiej terapii i wsparciu rodziny, dziewczyna wraca do normalnego życia. Ale czy na długo? Okazuje się, że anioły nie zapomniały o niej i najwyraźniej mają dla niej specjalne zadanie, a znajomość ze specyficzną, nową koleżanką ze szkoły, może to ułatwić, nawet kosztem utraty dotychczas wypracowanej pozycji.
Freya musi podjąć jedną z najtrudniejszych decyzji w życiu... ale o tym więcej w książce, więcej nie zdradzę.

Ta przewrotna i intrygująca fabuła została doskonale przez autora przeniesiona i dopracowana w książce. Jego postaci są wyraziste i niejednoznaczne, a przy tym tak dogłębnie prawdziwe, że z łatwością można się utożsamić z ich dylematami i decyzjami. Treści wciągają bezpowrotnie, powieść czyta się jednym tchem. Wzruszające i pełne emocji zakończenie poruszyło mnie i skłoniło do wielu refleksji odnośnie własnego życia.

Jest to pozycja, którą każdy powinien przeczytać, jest odpowiednia na każdym etapie życia, zwłaszcza takim, gdy borykamy się z jakimiś trudnościami. Można dzięki "Aniołowi" odetchnąć i uświadomić sobie, że czasem zajmujemy się zbyt błahymi sprawami osobistymi, podczas gdy najlepszą rzeczą byłoby się skupić na drugiej osobie obok nas. Niby takie proste, a jednak niekiedy sprawia trudność...

Gorąco zachęcam do przeczytania!

Daję 8/10 :)

czwartek, 28 maja 2020

Kazimierz Moczarski - "Rozmowy z katem"

"Wyjątkowość tego człowieka, jego wielkość, wynika - jak w antycznych tragediach - z postawy, ze sposobu, w jaki swój los przyjął, udźwignął i przezwyciężył" - tak o autorze książki pisze w kilku słowach wstępu Andrzej Szczypiorski. Jest to doskonałe podsumowanie osoby, która w tak niezłomny sposób stanęła ponad szeregiem oskarżeń, tortur i prób złamania psychicznego i na domiar wszystkiego była w stanie wykorzystać swoje położenie, aby zachować dla potomnych wartościową relację historyczną.

Kazimierz Moczarski, bohater wojenny, niesłusznie oskarżany o zbrodnie równe nazistowskim, w wielości tortur, jakim został poddany przez lata swojego zniewolenia, musiał również dzielić kilka miesięcy celę z jednym z głównych przeciwników - generałem SS Jürgenem Stroopem. Moczarski, jako zawodowy dziennikarz, zagryzając często zęby, prowadził szereg wprost uprzejmych rozmów ze Stroopem, badając okoliczności historyczne jego działalności oraz psychikę tak oddanego swojego państwu SS-mana.

Godne podziwu są zasoby pamięciowe autora, przywołującego dokładne dialogi po latach, składające się na tę obszerną książkę. Niebywałe, z jaką dokładnością jest on w stanie oddać każde słowo, które później potwierdzał również własnymi badaniami w źródłach historycznych, aby potwierdzić autentyczność "zeznań" swojego rozmówcy. Powstała w ten sposób relacja jest dla historyków i znawców tego obszaru historycznego niewątpliwą wartością uzupełniającą powszechną wiedzę, nawet jeśli mogą się pojawić wśród informacji pomyłki czy ubarwienia, wynikające z charakteru prowadzonego "reportażu".

Dla mnie najciekawsze są tutaj kwestie związane z psychologicznymi uwarunkowaniami czynów generała. Sposób myślenia, tak silnie wyćwiczony i podyktowany ówczesny ustrój polityczny Niemiec zarówno przeraża, jak i zadziwia. Człowiek, który przez tydzień nie potrafił nauczyć się kilku słów z języka obcego (Moczarski usiłował nauczyć Stroopa prostych zwrotów w języku polskim), bez problemu recytuje z pamięci podręcznik o organizacji partii hitlerowskiej. Nie ma tutaj miejsca na wyrzuty sumienia, refleksję odnośnie zbrodni, czy ujrzenie człowieka w innych narodowościach. Stroop do śmierci jest wprost zaprogramowany na wierność powyższej ideologii.

Może nie wszystkie fragmenty książki były dla mnie wciągające - sporo było rozmów stricte politycznych, do których przydałaby mi się głębsza wiedza odnośnie tej tematyki, raczej interesujące to informacje dla historyków i politologów, przewijały się też wspominki z życia Stroopa, np. wakacyjne. Oddzielając jednak te fragmenty, od tych najważniejszych wg mnie, dotyczących właśnie sposobu myślenia, uznaję że jest to bardzo wartościowa pozycja.

Ode mnie 7/10.


środa, 27 maja 2020

Jerzy Kosiński - "Malowany ptak"

Powyższą powieść, pomimo, iż jest niezbyt obszerna, czytałam długo, dzieląc to "doznanie" na wiele części. Wynika to z faktu, iż rzadko zdarza mi się trafić na pozycje tak silnie operujące najgorszą formą turpizmu. W tym momencie ubolewam nad moją wewnętrzną potrzebą dania każdej pozycji szansy do samego końca, a tym samym czytania nawet najgorszej ksiązki od deski do deski, bo tutaj musiałam odbyć ogromną walkę z samą sobą, aby nie odpuścić sobie już na początku.

Opowieść, osadzona w historycznej Polsce z czasów II wojny światowej oraz powojennych, dotyczy chłopca, który pozostawiony przez rodziców pod opiekę sędziwej kobiecie z zapomnianej wioski, aby uniknąć trudów wojny. Rzeczywistość okazuje się jednak okrutna i bohater przeżywa wszelkie najgorsze okrucieństwa, jakie mogą przyjść do głowy człowiekowi. Jednak większość z nich nie jest z rąk okupantów, a rodaków, których autor książki opisuje jako pełną zabobonów ciemnotę, okrutną i prymitywną.

I te okrucieństwa, zbrodnie, szczegółowo przedstawione, stanowią zdecydowaną większość treści. Opisy bójek, gwałtów, tortur, ran itp. uderzają swoją potwornością w czytelnika. Podczas czytania czułam wstręt i obrzydzenie, marzyłam tylko o tym, aby ta książka się skończyła.

Może i nie dostrzegam wartości intelektualnej, metaforycznej. Może jest tam wiele mądrości, a autor chciał przedstawić bezsensowność opisywanej przez siebie wojny i brutalności. Niestety, sposób przekazu przyćmił totalnie to, co mogłoby być wartościowe w tej pozycji. Powinno to wszystko trafić w moje emocje i doprowadzić do refleksji, a nie do mdłości. Myślę, że turpizm da się wykorzystać lepiej, nie zniechęcając przy okazji czytelnika do lektury. Nawet już jakiś czas po przeczytaniu pozostał we mnie spory niesmak, zarówno do książki, jak i mimowolnie do pisarza. Nie sądzę, żebym jeszcze sięgnęła po cokolwiek Kosińskiego

Ze swej strony nie polecam. Jest sporo innych, zdecydowanie lepszych pozycji, dotyczących podobnej tematyki, nie ma co się masochistycznie zamęczać.
Daję 2/10 


niedziela, 24 maja 2020

Wojciech Chmielarz - "Wyrwa"

"Tak bardzo chcieliśmy być dorośli i odpowiedzialni, że zapomnieliśmy o tym, czego kiedyś pragnęliśmy"

Dość świeża, tegoroczna pozycja na rynku wydawniczym znanego i cenionego Wojciecha Chmielarza. Muszę przyznać, że to moje pierwsze zderzenie z tym autorem, sporo o nim słyszałam, ale wcześniej nie miałam okazji, aby na własnej skórze zobaczyć, jak pisze. I w końcu dostałam moją pierwszą próbkę w jego thrillerze psychologicznym... I muszę powiedzieć, że mam nieco mieszane uczucia.

Akcja powieści toczy się wokół Macieja, którego poznajemy w momencie, gdy spada na niego ogromny ciężar. Dowiaduje się, że stracił w wypadku ukochaną żonę. Mężczyźnie wali się cały świat. Otoczony szeregiem spraw, które nagle na niego spadły, jak konieczność spojrzenia w oczy córkom i wyznania im tragicznej prawdy, zajęcie się pogrzebem, przyjmowanie tych wszystkich pytań bez odpowiedzi i kondolencji od rodziny i znajomych, ogarnięcie się na tyle, że móc być silnym dla dzieci i wiele, wiele więcej, zastanawia się nad niepokojącą kwestią - miejscem zdarzenia. W końcu jego Janina miała być pod Krakowem, a śmierć ją spotkała w okolicy Mrągowa... Rozpoczyna się jego prywatne śledztwo, rozpaczliwe poszukiwanie jakiegokolwiek sensu i wyjaśnienia, a kolejne fakty są coraz bardziej szokujące. Okazuje się, że jego żona była mu praktycznie obcą osobą... Ale więcej nie powiem, żeby uniknąć spojlerów.

Zacznę od tego, co mi się podobało. Tempo akcji, zwroty akcji są rewelacyjne. praktycznie cały czas coś się dzieje, informacje gonią informacje, powoli układając się w całość. Bohaterowie są niejednoznaczni, nie ma tu prostego podziału: "czarne-białe", "dobry-zły". Odkrywając, często wstydliwe, sekrety jednej osoby, poznajemy też szereg tajemnic innych uczestników wydarzeń. Nikt tu nie jest idealny, każdy ma coś za uszami - w zasadzie, jak w życiu. Psychologia postaci jest więc bardzo dobrze oddana , ponadto ich emocje, odczucia, zwłaszcza Macieja są tak silnie zobrazowane, że wręcz wydzierają się z kart książki i uderzają w czytelnika - zdarzało mi się, że czytałam ze łzami w oczach, gdy były najsilniejsze fale bólu głównego bohatera. Pod tym kątem Chmielarz niewątpliwie jest genialnym kreatorem.

Mniej mi się podobało skupienie wszystkiego wokół, dość popularnego niestety wątku. Czytając opis fabuły miałam nadzieję, że zakres tego, co Janina miała do ukrycia, będzie znacznie szerszy. W pewnym momencie byłam już nieco zmęczona krążeniem wciąż wokół tej jednej kwestii, jak silna i znacząca ona by nie była. Tutaj jest delikatny zawód, bardziej bym to podpięła fabularnie pod obyczajowy thriller, choć wspomniana wcześniej psychologia jest oczywiście zbudowana doskonale. Jest to jednak kwestia, która aż tak silnie nie umniejsza mojego docenienia całości książki, być może ja po prostu mam przesyt daną tematyką, a inni czytelnicy odnajdą w tym więcej dla siebie :)

W ogólnym podsumowaniu mogę polecić te książkę, myślę, że jest naprawdę warta przeczytania, nawet jeśli mniej dla samej akcji, to dla delektowania się samym sposobem pisania i kunsztu pisarskiego Chmielarza :)

Ode mnie 7/10





sobota, 23 maja 2020

Odrobina klasyki, czyli Szekspir w roli głównej

Williama Szekspira kojarzy chyba każdy. Jego dzieła od pokoleń wzruszają, bawią, zachwycają. W mowie codziennej używamy, często nieświadomie, zwrotów, które swój początek mają w elżbietańskiej Anglii. Powstały do tej pory setki tysięcy odniesień w innych utworach literackich, sztuk teatralnych, filmów, muzyki, w której wracają jego słowa... Szekspir wyznaczył wiele ścieżek w kulturze. W tym wpisie składam swój mały hołd dla jego geniuszu. Nie będę może tym razem recenzować jego dzieł - temat pozostawię już literaturoznawcom, którzy w tym wypadku mają zdecydowanie większe predyspozycje do tego. Wspomnę jedynie o własnych odczuciach., jakie jego dzieła we mnie wywołują.

Zachwyca przede wszystkim język. Jest w niezwykły sposób najwyższej klasy poezją, a jednocześnie nie zawiera w sobie treści trudnych do przyswojenia dla przeciętnego czytelnika. Jego utwory czytam zawsze z niekłamaną przyjemnością, nawet nie odczuwam wieku tych dzieł, są tak zaskakująco wciąż świeże i aktualne tym, co przekazują.

Szekspir jest również mistrzem psychologii postaci. Każdy z bohaterów jego utworów jest naturalny, wyrazisty i oryginalny. Wszystko, co składa się na siłę i słabość jednostki, zawsze wybrzmiewa dobitnie, cechy osobowości, lęki, pragnienia - to wszystko można tutaj odnaleźć, chyba nawet częściej te negatywną stronę, której Szekspir nie oszczędzał i praktycznie w każdym dziele wybrzmiewa, jak słabi jesteśmy jako ludzie, społeczeństwo, zwłaszcza, gdy w grę wchodzi władza, pieniądze, pożądanie... Jakże aktualne, czyż nie?

Wszechstronność fabuły jest kolejnym, mocnym atutem pisarza. Jest w czym wybierać! Jego utwory zawierają w sobie elementy fantasy/mitologii, obyczajowość, romans, historię, poezję i wiele, wiele więcej. Myślę, że każdy czytelnik odnajdzie siebie w przynajmniej jednym dziele. Ja w szczególności upodobałam sobie komedie, choć najsłynniejsze dramaty równie mocno sobie cenię.

Na tym kończę mój szekspirowski wpis - jak już wspomniałam, tym razem bez szczegółowej recenzji poszczególnych dzieł, co do których odsyłam do wybitniejszych specjalistów. Swoje uznanie jednak musiałam oddać jednemu z najsłynniejszych pisarzy świata. Oby jego dziedzictwo przetrwało w naszej kulturze jeszcze przez długie lata. :)

Bez wątpienia jest to 10/10 ode mnie :)

A niżej poglądowe foto na moją małą kolekcję dzieł tegoż pisarza.


niedziela, 17 maja 2020

Gayle Forman - "Zostań, jeśli kochasz" i "Wróć. jeśli pamiętasz"

Zwykle nie gustuję w książkach dotyczących nastoletnich romansów, więc gdy trafiłam na serię "Jeśli zostanę", to miałam mieszane uczucia. Sporo mówiło się swego czasu o tych pozycjach, pierwsza doczekała się nawet ekranizacji, więc stwierdziłam, że zaryzykuję. I było to bardzo ciekawe doświadczenie.

Pierwszy tom opisuje historię Mii - utalentowanej wiolonczelistki, żyjącej w szczęśliwej rodzinie i budującej udany związek z Adamem - rockowym gitarzystą. Wydaję się poza zwyczajowymi trudami życia codziennego nic nie może zaburzyć harmonii i spokoju w jej świecie. Do momentu tragicznego wypadku samochodowego, w którym ginie cała jej rodzina, a bohaterka zostaje zawieszona pomiędzy życiem a śmiercią, gdzie musi podjąć decyzję: zostać? Czy jednak odejść...?

Nietypowy stan zawieszenia głównej bohaterki i jej wewnętrzne zmagania, gdy obserwuje wydarzenia w szpitalu i roztaczaną nad nią opiekę, przeplatają się ze wspomnieniami jej przeszłości. Bohaterka analizuje dobre i złe chwile, zderzając je ze świadomością tego, co ją czeka, jeśli zdecyduje się jeszcze żyć. A jest to zarówno ból po utracie, jak i miłość wielu ludzi, którzy wciąż na nią czekają. Ostatecznej decyzji łatwo się domyślić, wiedząc, że jest drugi tom ;)

"Wróć, jeśli pamiętasz" opowiada o dalszych losach naszych bohaterów, kilka lat później, tym razem z perspektywy Adama. Stopniowo odkrywamy okoliczności rozpadu ich związku i zderzamy się z cierpieniem bohatera, który od tego czasu nie umie poukładać sobie życia, pomimo pozorów fantastycznej kariery. Całość ma kulminację w jednym wieczorze, gdzie Adam i Mia spotykają się przypadkowo ponownie i mają szansę na przepracowanie wydarzeń z ostatnich lat i odbudowanie tego, co ich łączyło. Czy się udało? Zachęcam do przeczytania ;)

Zderzając oba tomy, mam dość mieszane uczucia. Pierwszy urzekł mnie swą nietypową dość fabułą i strukturą i fantastyczną naturalnością w wyrażaniu emocji. Dylemat głównej bohaterki był poruszający, a reakcje jej bliskich niekiedy doprowadzały do łez. Do tego momentu byłam zachwycona powieścią. W drugim tomie już się nieco zawiodłam, bo wydał mi się już bardziej naciągany, sprowadzony właśnie do poziomu "zwykłego, nastoletniego romansidła". To, co przyciągało w pierwszym tomie, w drugim niestety gdzieś się zatarło. Nadal emocjonalność była dobrze oddana i były momenty, gdzie odczuwało się je intensywnie (z tym autorka doskonale sobie radzi), ale gdzieś zaniknęła ta magia i oryginalność, które były siłą "Zostań, jeśli kochasz". Można więc przeczytać, ale ja chętniej zamknęłabym historię (nawet z dylematami drugiego tomu, o które można ją było po prostu rozbudować) w tej jednej książce.

Ogólnie zachęcam do sięgnięcia, szczególnie do pierwszej części, jeśli lubi się ten gatunek literacki, może wówczas i kontynuacja nabiera u czytelnika - pasjonata podobnych historii - lepszego wydźwięku ;)

"Zostań, jeśli kochasz" ma ode mnie 8/10, a "Wróć, jeśli pamiętasz" - 6/10.


poniedziałek, 11 maja 2020

Seria "Escape Room", czyli jak pouciekać w zaciszu domu

Dla nas, fascynatów ucieczek w świecie realnym, obecne czasy są ciężkie -pomijając wszystkie inne, ważniejsze aspekty, dodatkowo wspólnie wyczekujemy upragnionego otwarcia Escape Roomów, którymi powoli stają się nasze domy i mieszkania (ale nawet nie w połowie tak fajnymi!). Ratunkiem w tym wypadku, aby choć trochę rozruszać szare komórki, są inspirowane tymi miejscami gry planszowe. W poniższym wpisie mowa o serii "Escape Room", którą regularnie wydaje wspaniałe Fox Games.

Miałam okazję zagrać do tej pory w 4 "ucieczki": Atak na Londyn,. Skok w Wenecji, Podróż w czasie i Magiczną sztuczkę. Tym razem wstępnie opiszę je całościowo, ale czekają na mnie już kolejne gry z tej serii, które w kolejnych wpisach będę starała się rozgraniczać pojedynczo.


Zasady rozgrywki w zasadzie są identyczne w każdej części. Mamy talię kart, które odkrywamy po kolei i, po krótkim wprowadzeniu, zostajemy wrzuceni w rozgrywkę. Rozwiązujemy kolejne zagadki, zawarte na kartach, wykorzystując spostrzegawczość, zdobyte przedmioty, kojarząc fakty i wykorzystując dedukcję. Wszystko to pod presją czasu, który skrupulatnie liczymy, a każda pomyłka kosztuje nas dodatkowe minuty kary... Na szczęście zawsze w razie utknięcia możemy skorzystać z systemu podpowiedzi :)

Zdecydowanie widać u twórców rozwój. W starszych grach (typu Londyn czy Wenecja) pewne rozwiązania były dopiero testowane i z każdym kolejnym Escape Roomem udoskonalane. Pierwsze pozycje są zdecydowane łatwiejsze, zagadki bardziej, nazwę to (ale niczego nie ujmując) "toporne", wymagające mniej kreatywności w rozwiązaniu. Kolejne stanowią coraz to nowe wyzwania - i to jest ogromny plus, bo, jako gracze, nie fiksujemy się na wciąż powtarzających się schematach, tylko zostajemy zmuszani to coraz to nowszych sposobów kombinowania, aby osiągnąć cel.

Fabularnie zwykle są to dość proste, sympatyczne historie, przyjazne osobom w szerokim przedziale wiekowym. Ilustracje na kartach cieszą oko swą estetyką i jakością, wymagane do rozwiązania zagadek szczegóły są odpowiednio wyeksponowane. Ja jestem po każdej rozgrywce usatysfakcjonowana i, choć czuję, że mózg dostał solidną dawkę treningu, nie jestem wymęczona rozgrywką, co w przypadku niektórych gier bywa sporym problemem. Główny minus tej serii to brak możliwości regrywalności, choć jest to oczywiście trudne do osiągnięcia w przypadku tego rodzaju planszówek (aczkolwiek nie jest niemożliwe - o takich grach również pojawią się wpisy).

Podsumowując - polecam wszelakim fascynatom zagadek - zarówno tym zaawansowanym, jak i dopiero początkującym :)

Ode mnie każda z powyższych gier z serii ma 8/10 :)

sobota, 9 maja 2020

Retro (i trochę mniej retro) planszówki, czyli od czego się zaczęło

Przyszła pora na wpis planszówkowy. Na pierwszy ogień stwierdziłam,ze trochę powspominam czasy sprzed kilku (kilkunastu?) lat i sięgnę do tych gierkowych skarbów, które najbardziej pochłaniały mnie, jak i pewnie sporo innych szkrabów/nastolatków lat dziewięćdziesiątych i zerowych. Niektóre lepsze, niektóre gorsze, część się nie starzej, inne z duchem czasu mocno odeszły w odstawkę - jednak warto wspomnieć myślę o każdej. W końcu od czegoś trzeba było zacząć :)

Monopoly Classic

 


Któż nie zna najbardziej rozpowszechnionej na świecie ekonomicznej planszówki? A kto nigdy nie obrzucał się pionkami, gdy stanął na parceli z hotelem i zbankrutował, niech pierwszy... to zrobi, bo to nieodłączny element nieoficjalnych zasad gry ;) Gra, która łączy tak silnie, jak i dzieli najbliższych przyjaciół i rodziny, zakorzeniona głęboko w popkulturze i mass mediach w formie memicznej. Liczba edycji (chyba już każde miasto, park rozrywki, film gra i lodówka ma swoją wersję Monopoly), ulepszeń (jak choćby karty kredytowe w jednej z edycji), czy urozmaiceń scenariusza (przykładowo wersja z możliwością oszukiwania) jest niezliczona. Ja zaczynałam od najbardziej podstawowej i do teraz się jej trzymam - z czystego sentymentu.


Zasad nikomu tłumaczyć nie trzeba, choć jest ich całkiem sporo, co nie przeszkadza jednak już od najmłodszych lat walczyć o zagarnięcie pełni bogactwa. Problem się robi dopiero, gdy ktoś w trakcie rozgrywki zaczyna ów zasady przeglądać - to jest jeden z momentów, gdy spokojna, rodzinna zabawa staje się polem bitwy ;)

Może nie mam zbyt często okazji grywać - jednak długość rozgrywki i pewne "przejedzenie" społeczne tą grą (każdy zna, nikomu się nie chce) jest dość silne, jednakże za ogrom dobrych wspomnień i ogólny sukces światowy nie mogę dać innej noty, niż 10/10 :)


Bierki


 
Cóż można zrobić z kilku patyczków? Procę, szałas dla wiewiórki, magiczną różdżkę? A może po prostu... zagrać w bierki i odkryć w sobie początki choroby Parkinsona? Najprostsze zasady, jakie tylko można sobie wymarzyć - zdobądź jak najwięcej patyczków, nie ruszając przy tym innych. A jednak jest to również gierka, która budziła niegdyś sporo emocji. Zadanie okazywało się często trudniejsze, niż mogłoby się wydawać, ale za to jak wspaniale rozwijała się zręczność! Hmm, lub umiejętność odwracania uwagi innych graczy, gdy się nie dało się nie poruszyć niczego - przy jednoczesnym obserwowaniu pozostałych z lupą w ręku... ;) 

Oceniam na 7/10 :)

Zgadnij kto to?



Kiedyś nawet mały szkrab mógł zostać detektywem! Wystarczyło zagrać w Zgadnij kto to? To prosta gra eliminacyjna, polegająca na zagadywaniu pytań dotyczących wyglądu postaci na kafelkach, aby jako pierwszemu zgadnąć, którą z nich wylosował przeciwnik.Posiada przyjemne dla oka, lekko humorystyczne ilustracje oraz wygodne udogodnienia, w postaci możliwości odhaczania odrzuconych "podejrzanych", czy małego wskaźnika do podliczania punktów za zwycięstwa.



Gdy wspominam ją jako dziecko, to pamiętam, że miałam okres częstych rozgrywek, który w końcu mnie znużył przez powtarzalność i znajomość praktycznie na pamięć wszystkich postaci. Gra jest może i całkiem sympatyczna i relaksująca, jednak zdecydowanie dla młodszych odbiorców, z wiekiem zdecydowanie może się znudzić swoją prostotą.
Ode mnie 5/10 

Twister 



 Na co komu siłownia, gdy ma się grę, w której spływają z człowieka siódme poty? Twister, czyli szalony połamaniec, fantastyczna gra towarzyska, polegająca na stawianiu przez graczy rąk i stóp na macie, zgodnie z wylosowanymi kolorami i utrzymanie się w powietrzu, czyli nie dotknięcie kolanem lub łokciem podłoża. Już po kilku rundach grający stają się sobie bardzo bliscy... choć może nie tak, jakby chcieli ;) Bardzo rozkręcająca towarzystwo i uniwersalna wiekowo gra, którą wspaniale wspominam i do teraz lubię rozegrać. Na zdjęciu niestety nie posiadam mojej starej wersji, która nie przeszła próby czasu, a dość świeże wydanie, z urozmaiceniami, w postaci mini zasad - dodatkowych czynności do wykonania.
Dla mnie to mocne 8/10 :)

Łamisłówka

 



Chwytliwe hasło: "Łamisłówka - to lepsze niż krzyżówka" i gra mocno zbliżona do klasycznych Scrabbli. Musimy tu również układać słowa i zdobywamy za nie punkty, jednak nieco inny jest ukłąd planszy,. no i literek znacznie mniej, więc raczej rozgrywka jest dość krótka. Myślę, że dla młodszych graczy, zanim przejdą do Scrabbli jest to dobry wstęp, ewentualnie wersja zastępcza podróżna (format jest raczej kieszonkowy), ale w dobie bardziej rozwiniętych, "literkowych" gier, ta niestety już dość mocno straciła na jakości.

Ode mnie 4/10.

Chińczyk

 

 
Gra,w którą grał chyba każdy. Bardzo prosta, bo wystarczy jedynie rzucać kostką i przesuwać pionki wzdłuż planszy. Idealna na planszówkowanie w gronie rodzinnym z młodszym pokoleniem, ze względu na swoją prostotę. Najbardziej emocjonalnym elementem było zbijanie cudzych pionków, co tak naprawdę stanowiło podstawę rozrywkową tej gry. W końcu "polowanie" na innych i wspominanie, jak z sukcesem kogoś skutecznie się wyrzuciło tuż przed bazą w spektakularnym szczęściu i kilku "6" z rzędu - cóż to za radość! Poza tym - tak naprawdę nic wielkiego. Myślę, że każdy zaczyna na tej grze, która w końcu musi pokornie odejść w zapomnienie...
Daję 6/10.

 Domino



Prosta gra w układanie wężyków z klocków, zgodnie z numerkami - kolejna z rozrywek bardziej z młodszym pokoleniem - raczej nic porywającego. Jednakże możliwość układania całych  rozległych i długich budowli, ścieżek i konstrukcji, aby potem je widowiskowo zburzyć - to jest dopiero zabawa! I to całkiem na poważnie - w końcu odbywają się nawet światowe mistrzostwa, gdzie jeden krzywo położony klocek, który źle upadnie ważą na wygranej bądź przegranej w nich. Sama może nigdy tak zaawansowanych poziomem konstruktów nie umiałam zrobić, ale i tak próby były doskonałą rozrywką.
Ode mnie 8/10.

Warcaby/szachy 



Oto jedna z królewskich i szlacheckich rozrywek! Jedna z najstarszych gier świata, wciąż się nie zestarzała i cieszy kolejne pokolenia oraz pojawiaja się na licznych konkursach i mistrzostwach. Warcaby, jako ta prostsza, zdecydowanie częściej rozgrywane przez młodszych graczy, ja sama zresztą do teraz zwykle raczej je wybieram. Szachy - to już bardziej skomplikowana sprawa, pełna tysięcy kombinacji, taktyk i grubych poradników. Nie można nie docenić tak ważnych światowo gier!
Tak więc 10/10 :)

Karty. Po prostu :) 



Jak mieć setki gier w jednej? Kupić talię kart :) Liczba możliwych opcji jest niezwykle szeroka, od dziecięcego Piotrusia, przez Makao (do którego każdy zna inne zasady) po już poważne gry hazardowe, np. Poker. Znam całkiem sporo możliwości i zawsze po karty chętnie sięgam :) A dla amatorów bardziej zręcznościowych rozrywek - pozostaje możliwość budowania konstrukcji karcianych. Ja ledwie daję radę dwie karty utrzymać ze sobą, ale podziwiam tych, którzy tworzą z nich całe budowle :) 
Za uniwersalizm ogólnie 10/10 :)

Tym samym kończę już mój wspominkowy wpis. Kolejne będą już o bieżących pozycjach, w które aktualnie grywam częściej lub rzadziej. Myślę, że warto jednak pamiętać o powyższych - p[omimo, iż często są zamknięte na długie lata w zakurzonych pudełeczkach, to może kiedyś nauczą nasze dzieci takiej pasji do gier, jaką sami posiadamy? :)

środa, 6 maja 2020

Gabriel García Márquez - "Rzecz o mych smutnych dziwkach"

"Rzecz o mych smutnych dziwkach" jest kontrowersyjną pozycją, która na pewno nie każdemu czytelnikowi przypadnie do gustu - nawet pomimo faktu, iż autor to ceniony, literacki noblista.

Głównego bohatera poznajemy w zasadzie u kresu jego życia, choć nadal pełnego sił i potrzeb zaznania czegoś w swoim życiu. Wspomnieniowa konstrukcja powieści pozwala nam przejść przez całe życie "smutnego mędrka". Wybija się na pierwszy plan jałowość i samotność życia, które próbują zatuszować chwile uniesień z jego "smutnymi dziwkami". Ale tak naprawdę to nie od nich bije największy smutek, a od naszego bohatera, który w głębi serca zdaje sobie sprawę z bezsensowności takiej egzystencji. Wszystko zmienia się, gdy w wieku dziewięćdziesięciu lat postanawia ponownie skorzystać z usług znanego sobie domu publicznego, prosząc koniecznie o dziewicę - wówczas spotyka Delgadinę (jak ją mianował, niezainteresowany jej prawdziwym imieniem). Czternastoletnia dziewczynka i dziewięćdziesięcioletni mężczyzna - scena zakrawająca o pedofilię, przerażająca i odpychająca. A jednak w tym wszystkim budząca pewną litość - bohater nie decyduje się na akt seksualny, pozostaje w obrębie podziwu i zachwytu nad jej młodością. Kolejne regularne spotkania utrzymują tę granicę (choć nadal pieszczoty, jakie tam zachodzą i nagość biją na alarm, choć zapewne jest to kwestia różnej mentalności innej kultury, która dla autora mogła nie być aż tak szokująca). W pierwszym planie jednak najbardziej wybija się dramat i bezsilność naszego staruszka, który uświadamia sobie, jak wiele w życiu zaprzepaścił i jak późno już jest, aby móc realnie pozwolić sobie na miłość i związek, szczególnie z taką wybranką.

Powieść Marqueza jest dramatycznym podsumowanie życia utraconego, która wprowadza w niepokój i pozostawia czytelnika z wieloma refleksjami odnośnie wartości miłości w życiu. Nawet jeśli nie utożsamiamy się z wydarzeniami (co jest zresztą dość trudne), to emocje i przemyślenia mają w sobie ogrom uniwersalności. Polecam - choć potrzeba do tej pozycji nieco dystansu.

Ode mnie 8/10.


Edyta Folwarska - "Zbiór miłości niechcianych"

"Pierwsza część powieści o życiu pewnej warszawskiej singielki". No cóż, do drugiej części na pewno nie zajrzę. Ale do rzeczy...

(SPOILERY - ale nie za duże - zresztą, wiele się po tej książce nie można spodziewać i nawet lekki uchyłek treści nie zaburzy tej dyskusyjnej przyjemności) Główną bohaterkę, Oliwię, spotykamy w przededniu jej ślubu z pierwszym z pięciu opisywanych w książce "facetów jej życia". Tak, książka jest podzielona na rozdziały dyktowane kolejnym związkom, więc z góry wiadomo, że kolejne będą okazywać się niewypałami. I tak jest - mąż okazuje się zdrajcą, kolejne związki kończą się albo spotkaniem ukrywającego się geja, albo kolejnymi przygodnymi "friends with benefits".

Każdy kolejny rozdział w zasadzie jest o tym samym. Bohaterka w kółko popełnia te same błędy, niczego się na nich nie ucząc. Jej dojrzałość jest na poziomie dziesięciolatki, która zakochuje się w każdym ładnym mężczyźnie. Zresztą, co się dziwić, że bohaterka jest samotna, skoro sama niby się kreuje na wielką ofiarę, a potem podczas picia z koleżaneczkami, jest wielką feministką, która może i będzie mieć każdego, bo już pora na seks. A potem wielkie zdziwienie, że faceci chcą ją tylko dla seksu... No ja przepraszam, ale to chyba bardzo świadczy o jej wątpliwym poziomie intelektualnym. Dodatkowo jej sposób wyboru był skrajnie irytujący - zwracanie uwagi praktycznie wyłącznie na walory zewnętrzne. A jak się znalazł taki,, co już nie chciał prowadzić samochodu, to absolutnie się okazywał nie być tym jedynym. Bo przecież to jest najważniejsze, prawda...?

Inne postacie zresztą nie są lepsze. Może mniej rozbudowane, ale każda mam wrażenie, że się urwała z jakiejś parodii życia. Albo ja jestem z innej rzeczywistości, albo takie płytkie i bezpłciowe osoby chyba nie mogą naraz w takim nagromadzeniu się spotkać i wpadać na siebie w najbardziej komicznych zbiegach okoliczności. Bohaterka porównywała to do sytuacji z seriali typu "Dlaczego ja?" - i miała pełną rację, bo dokładnie tak czyta się tę powieść, jakby była scenariuszem dla kolejnego odcinka takiego paradokumentu.

Jakby mało było ogólnego rozdrażnienia wywołanego fabułą książki, to opisywanie w co drugim zdaniu marek ubrań, jakie nosi Oliwia i przywiązanie do nich kosmicznej wartości społecznej, doprowadzało mnie, jako czytelnika, do białej gorączki. Była to wzięta rodem z memów blond lalunia o pustej głowie i sztucznych ustach. Opisywała siebie jako bystrą, a za grosz rozumu w niej nie było, tylko zakupy, przygodny seks i totalny egocentryzm - to pełnia jej osobowości. Niezbyt wiele...

Językowo też niestety nie jest to dzieło na miarę twórców bestsellerów. Osoba związana z mediami powinna moim zdaniem pisać lepiej, tutaj poziom był na równi z opowiastką gimnazjalnej, nieszczęśliwie zakochanej dziewczynki. Nawet okładka wywołuje we mnie irytację i niechęć - niby nie po tym ocenia się książki, ale tym razem powinnam od razu dać sobie spokój, jak tym poczułam pierwsze odruchy negatywnych emocji po jej ujrzeniu...

Gwiazdkę daje tylko za długość powieści - autorka nie nękała czytelników zbytnim nawałem swoich wywodów i jest to książka do przeczytania w 1,5 godziny. I dobrze - z ulgą odłożyłam ją na wieczne zapomnienie na półki. Jest to nie tyle zbiór "miłości" niechcianych, ile "treści" niechcianych...

Myślę, że nie będzie zaskoczeniem moja ocena po powyższej recenzji: 1/10