środa, 30 grudnia 2020

Kazimierz Grochmalski - "Uśmiech"

 "Kto raz pokochał, będzie szukał miłości.
Kto raz znienawidził, nie zazna spokoju.
Kto raz nie zaznał spokoju, zapewne długo będzie szukał!"

Kazimierz Grochmalski nie był mi wcześniej zbytnio znany, jednak dość przypadkowe spotkanie z jego najnowszą książką sprawiło, że na pewno będzie chciała obcować częściej z jego dziełami. 

"Uśmiech" to twór nietypowy. Razem z autorem obserwujemy w nim świat. Świat pełen uśmiechu. Ale nie jest to przypadkowy uśmiech, acz celowy zabieg. Okazuje się, że ten jeden z najprostszych, wydawać by się mogło, wytworów naszej mimiki, stanowi niepodważalną prawdę i refleksję o nas samych, o społeczeństwie, współczesności czy przyszłości.

Uśmiech u Grochmalskiego jest fantastycznym sposobem postrzegania rzeczywistości jako takiej. Autor, prowadząc pełne nostalgii i ironicznego poczucia humoru monologi, kreuje doskonały obraz socjologiczny, będący krytyką wszystkiego, co fałszywe i złudne, od religii i polityki począwszy, na intymnych relacjach kończąc. Grochmalski zręcznie lawiruje pomiędzy wielością tematów, odnajduje się tak w  historii, jak i młodzieżowej popkulturze. Nie pomija nikogo, ani niczego. Każdy uśmiech zawiera w sobie ukryte dno, każdy jego przejaw ma swoją, najczęściej gorzką, historię.

Każdy rozdział to inna podróż, inna pocztówka z widokiem na smutny uśmiech świata. A jednak, jak nie byłby on trudny do udźwignięcia z całym ciężarem doświadczeń, to i tak "ten uśmiech nie pozwala powiedzieć ostatecznie: bye bye, wsiąść do samolotu i nigdy tu nie wrócić..."

Polecam serdecznie!

8/10



poniedziałek, 21 grudnia 2020

Steve Jackson - seria "Fighting Fantasy"

 Pozostając grudniowo w klimacie paragrafówek, miałam ogromną przyjemność przeżyć dwie przygody z serii Fighting Fantasy, wydane przez Fox Games. Jak zwykle - jestem zachwyona tym, co Foxy wydają!

Dla fanów fantastyki są to prawdziwe perełki. "Czarnoksiężnik z ognistej góry" to czysta esencja magicznego świata, w którym można eksplorować tajemnicze korytarze i walczyć z niezwykłymi istotami, aby finalnie stoczyć bój ze złym magiem o jego skarb. "Dom pełen zła" natomiast opiewa bardziej na siłach nadprzyrodzonych, mistycznych kultach i nutce grozy - w końcu nie ma lepszego dreszczyku emocji, niż w tajemniczej posiadłości w czasie burzy, pełnej staroświeckich przedmiotów i skrzypiących drzwi.

Konstrukcyjnie obie opowieści są zbliżone do siebie. Musimy tak pokierować poczynaniami naszego bohatera, żeby pomyślnie wypełnił swoją misję w pełnym magii świecie. Za pomocą rzutów kośćmi (bądź znajdowania ich wyników na ilustracjach na losowo wybranych stronach książek) określamy początkowe atrybuty postaci, otrzymujemy ekwipunek i ruszamy ku przygodzie. Mamy tu ogrom lokacji do zwiedzenia, dużo przeciwników i walki oraz wciągającą fabułę, w której bez problemu idzie się zatracić. Klimatu dopełniają świetne ilustracje, które dodatkowo pobudzają wyobraźnię :) 

Moim zdaniem nieco łatwiejsza była przygoda z Czarnoksiężnikiem, udało mi się ją przejść przy pierwszym podejściu, Dom stanowi już znacznie większe wyzwanie, więc dla zaczynających swoją przygodę z paragrafówkami poleciłabym taką właśnie kolejność :)

Dla tych, co lubią książki paragrafowe, to pozycje konieczne do przeczytania! :) Mam nadzieję, że kolejne tomy również uda się wydać na polskim rynku - na pewno przeczytam :) 

10/10



niedziela, 20 grudnia 2020

Stephen King - "To"

 Lubicie twórczość S. Kinga? Ja uwielbiam, każda z jego książek zapada mi na długo w pamięci. Tym razem miałam przyjemność nieco dłużej poobcować w miasteczku Derry, którym zawładnęło tajemnicze To...

Mamy tutaj ciekawą konstrukcję fabularną. Opowieść przedstawiona jest za pomocą dwóch linii czasowych - naprzemiennie obserwujemy wydarzenia z teraźniejszości i z przeszłości. A tyczą się one wspomnianego Derry, w którym co kilkadziesiąt lat tajemnicza postać powraca, przybierając najróżniejsze, przerażające formy, aby pożywić się dziećmi. Tym razem jednak natrafia na zaskakująco godnych sobie przeciwników - ekipa siedmiu dzieciaków postanawia raz na zawsze rozprawić się z Tym.

Jak to bywa u Kinga, cała historia jest niezwykle rozbudowana i wielowątkowa. Poza głównym torem opowieści, często pojawiają się wstawki i "anegdoty" o pobocznych mieszkańcach miasteczka, które ubogacają całość i urealniają to tajemnicze miejsce. Każdy z bohaterów jest wyrazisty, pewne cechy charakterystyczne są z premedytacją wyolbrzymiane, co jednak nie przeszkadza, a dodaje pewnego smaczku i "kingowskiego" humoru.  Strach i napięcie są dawkowane rewelacyjnie, groza wycieka z kart książki, nieraz można poczuć ciarki na plecach podczas czytania, o wiele lepsze niż te, wywołane przez standardowe jumpscare'y w filmach. Sporo zaskoczeń i zwrotów akcji - nie był to standardowy horrorek, w którym od początku do końca wiemy, jak się potoczy.

Jedyny problem, jaki miałam podczas czytania, to opasłość samej książki. Zdecydowanie lepiej czyta mi się bardziej poręczne tomiszcza, a tutaj jednak 1100 str robiło swoje. Jak ktoś, podobnie jak ja, ma tego typu techniczne zniechęcenie do ogromnych książek, to może się nastawić na dłuższą przeprawę, ale zdecydowanie warto sie przełamać - fabuła i wrażenia są rewelacyjne!

Pozycja obowiązkowa dla fanów horroru - Was też porwie... :) 

9/10





sobota, 12 grudnia 2020

Robin Waterfield i Wilfried Davies - "Pajęcza sieć" i "Wodny pająk"

 Lubicie książki i komiksy paragrafowe? Ja coraz bardziej się w nie wciągam. Tym razem miałam przyjemność rozwikłania dwóch zagadek kryminalnych z nieco starszawej, ale wciąż trzymającej poziom "pajęczej" serii.

Wcielamy się w T.M., czyli Twardy Mózg - nieocenionego prywatnego detektywa. Musimy wykorzystać nasze zdolności dedukcji, łączenia faktów i zdobywania informacji, aby przeprowadzić skuteczne śledztwo.W pierwszej części jest to specyficzne podłożenie bomby w banku, a w drugiej - zniknięcie złota z sejfu na statku. 

Opowieści są całkiem szeroko rozbudowane i wymagają faktycznie skupienia. Prowadzenie zbyt długiego dochodzenia, podążanie za fałszywymi tropami, czy odniesienie poważnych urazów dyskwalifikują nas ze śledztwa. Mamy tutaj sprytnie wkomponowaną w książkę sieć powiązań, na której zaznacza się kolejne tropy, co jest kluczowe do ukończenia historii. Sami autorzy podkreślają we wstępie, że rzadko udaje się ukończyć ją za pierwszym podejściem - faktycznie, poziom trudności jest na tyle wysoki, że potrzebowałam kilku podejść, aby skutecznie poprowadzić mojego detektywa, ale końcowy sukces dawał miłą satysfakcję.  Klimat jest nieźle oddany, choć brakowało mi szerszego rozbudowania postaci, którą się prowadziło, aby lepiej się w nią wczuć. Tematyka zbrodni też nie była idealnie w moim guście (wolę kryminały związane np. z morderstwami i większą tajemnicą, jak np. w Sherlocku Holmesie), ale mimo to spędziłam przy obu książkach przyjemne kilka godzin :)

Nieco retro, ale dla fanów paragrafówek jak najbardziej do polecenia :) 

7/10



piątek, 11 grudnia 2020

Marek Hucz, Jan Jurkowski - "To (nie) koniec świata"

 Znacie Grupę Filmową Darwin? Jeśli nie - gorąco zachęcam odwiedzenia ich kanału i rozpoczęcia przygody z filmami z ich uniwersum. A jeśli już wiecie o kim mowa, to nie zdziwi was, że po raz kolejny, za co się nie zabiorą, to są w tym świetni - w książki też potrafią! :)

"To (nie) koniec świata" jest wspaniałym uzupełnieniem dla tych, co śledzą na bieżąco darwinowskie opowieści. Mamy tu powrót do wielu najbardziej lubianych postaci, uzupełnienie ich historii bądź ujawnienie dalszych losów, przezabawne wstawki, niewykorzystane scenariusze i wiele, wiele więcej. Wszystko to z fantastyczną oprawą graficzną - powinszować całej ekipie od ilustracji, wykonali również świetną robotę! Jak to u Darwinów bywa, mamy zarówno momenty luźniejsze, pełne ich wspaniałego poczucia humoru, przeplatane świetnie dawkowaną powagą i refleksją, która bardzo do mnie trafia. 

Całą książkę przeczytałam naraz w jeden dzień, wprost nie mogłam się oderwać. Nie wiem kiedy mi te lekko ponad 400 str zleciało :) Takich historii chcę więcej! :) 

Gorąco polecam! :)

10/10



poniedziałek, 7 grudnia 2020

Charles Dickens - "Opowieść wigilijna"

 Opowieść wigilijna to dzieło, którego nikomu przedstawiać nie trzeba. Od czasu powstania doczekało się niezliczonej liczby ekranizacji, inscenizacji, odniesień w kulturze i recenzji. Ja zawsze uwielbiałam tę opowieść, więc skoro wielkimi krokami zbliża się świąteczny czas, a u mnie już stoi przedwcześnie ubrana choinka, to z przyjemnością powróciłam do tej przepięknej i wzruszającej historii. Tym razem powiem krótko: warto w czasie adwentu sięgnąć po coś świątecznego, a jeśli ktoś, podobnie jak ja, nie przepada za książkami świątecznymi typu romanse i obyczaje, to ta pozycja jest idealna, aby literacko poczuć ten piękny, grudniowy klimat :) 

8/10



środa, 2 grudnia 2020

Czesław Gawarecki - "Próchnica i fermentacja"

 Trzecia część Kliszy Lekarskich już za mną. Tym razem świat dawnej (choć nie aż tak bardzo) medycyny obserwujemy z męskiej perspektywy wybitnego radiologa. Praca w trudnych czasach przedwojennych była wyjątkowo wymagająca i obfita zarówno w wydarzenia trudne, jak i komicznie absurdalne. Zbiór jego najbardziej godnych uwagi wspomnień został wydany wcześniej w publikacji "Pamiętniki lekarzy" (1939r.), a teraz, dzięki Wydawnictwu Nawias, możemy po raz kolejny poobcować przez chwilę z tymi ciekawymi opowieściami.

Jak w poprzednich częściach, tak i tutaj mamy zderzenie zarówno trudności wynikających z błędnych przekonań zakorzenionych w społeczeństwie, jak i  błędów w działaniu już na poziomie systemowej opieki zdrowotnej. Ludność przychodząca w stanie agonalnym dopiero do specjalisty, ludowe rytuały lecznicze, zakrawające o gusła, samookaleczanie i hipochondria, aby uzyskać "to. co się przecież należy" od Państwa. I jak tu leczyć, jak pomagać? A z drugiej strony lęk ludzi o pozostawienie gospodarstwa bez opieki, bądź konieczność wyboru między śmiercią członka rodziny, a jego życiem w skrajnym ubóstwie przez ogromne koszty leczenia. 

Była to chyba najbardziej gorzka i refleksyjna, ze wszystkich części Klisz. Na pewno prowokuje do dyskusji i przemyślenia, na ile pewne rzeczy się w dzisiejszych czasach zmieniły, poprawiły, a nad czym trzeba jeszcze pracować. 

Polecam serdecznie

7/10




niedziela, 29 listopada 2020

Wojciech Chełmoński i Andrzej Czuba - "Preppersi"

"Możesz przeżyć 3 tygodnie bez jedzenia, 3 dni bez wody, 3 godziny bez schronienia, 3 minuty bez powietrza... i tylko 3 sekundy bez nadziei".

Słyszeliście kiedyś o Preppersach? Są to ludzie, którzy są przygotowani absolutnie na wszystko - od całkiem realnego kilkudniowego braku prądu, albo w większej skali globalnego kataklizmu, po filmową apokalipsę zombie.  Budują oni własne systemy bezpieczeństwa, przewidują różnorakie zagrożenia i nietypowe sytuacje i są w ciągłej gotowości, aby przetrwać. I wbrew powszechnej opinii, nie są to jedynie maniacy, którzy budują w ogródku schrony i bunkrują się w nich - Preppersem może być każdy w rozsądnej skali.

Mamy tu zarówno opis współczesnego Preppersa, jak i przekrój historyczny przez ich genezę. Opisane przykłady katastrof oraz sposoby na przygotowanie się choć w najmniejszym stopniu na całkiem realne wypadki są nieocenione. W końcu u każdego w pewnym momencie zadziała instynkt przetrwania - pytanie, czy pozwoli poddać się presji i panice, czy zachowa zimną krew i będzie wiedzieć, co robić.

Rewelacyjna książka, która uświadamia, jak bardzo społecznie jesteśmy nieprzygotowani na cokolwiek - nawet wspomniany brak prądu u wielu kończy się niepotrzebną paniką, a co dopiero, gdyby zadziało się więcej. Po lekturze sama mam chęć przerobić dodany do książki 9-miesieczny plan początkującego Preppersa i posiąść choć cząstkę wiedzy, jaką mają ci ludzie. Szanuję, podziwiam, chcę naśladować. I polecam absolutnie wszystkim lekturę - każdy powinien móc choć w części być tak świadomi, jak oni :) 

9/10




poniedziałek, 23 listopada 2020

Ałbena Grabowska - "Uczniowie Hippokratesa. Doktor Bogumił"

 Lubicie czytać książki z wątkiem lekarskim? Ja dopiero odkrywam tę tematykę, zwłaszcza, że jestem medycznym laikiem, który w tych klimatach lubi obcować jedynie z Dr Housem - często obawiam się nagromadzenia pojęć specjalistycznych, które będą dla mnie niezrozumiałe, czy nużące. Otrzymałam jednak "Doktora Bogumiła" i postanowiłam dać mu szansę - było to całkiem miłe zaskoczenie dla mnie.

Mamy tu ciekawą konstrukcję - historia główna jest podzielona na 7 części, a pomiędzy każdą z nich są krótsze historie historycznych lekarzy, którzy w XIX w. dokonują przełomów w medycynie - nierzadko będąc z początku wytykanymi palcami i wyśmiewanymi. W tych samych czasach żyje główny bohater powieści - Bogumił, który jest młodym lekarzem u progu swojej kariery. Pozorna sielanka w jego życiu i rodzinie zaburzona zostaje jednak trudnościami, które czekają go w nowej pracy oraz wychodzącymi na jaw sekretami z niezwykłej przeszłości...

Przyznam, że najbardziej wciągające dla mnie były właśnie wątki dotyczące intryg z wcześniejszego życia Bogumiła i reakcje jego najbliższych na nie. Autorka stopniowo odkrywała i dawkowała perfekcyjnie opowieść, która coraz bardziej mnie nurtowała. Szpitalne i medyczne rozterki myślę, że dla specjalisty w tych dziedzinach byłyby ciekawsze, niż dla mnie. 

Grabowska ma niesamowity talent do kreowania bohaterów. Wspaniała feeria postaci, które momentalnie stawały mi jak żywe przed oczami jest niewątpliwą potęgą tej książki. Z ogromną przyjemnością smakowałam myśli, humor, uczucia i zachowania każdego, tak samo głównych, jak i pobocznych osób. 

Grabowska ma niewątpliwie fenomenalną wiedze medyczną i talent pisarski. Nawet kogoś takiego jak ja, czyli mniej zafascynowanego powieścią obyczajową i lekarską, potrafiła przekonać do siebie i sprawić, że czytanie jej książki było czymś bardzo przyjemnym :) 

7/10 



sobota, 21 listopada 2020

Zuzanna Radomska - "Tajemnica posiadłości w Zachusach"

 Lubicie intrygujące, stare domostwa, szyfry, zagadki, zwroty akcji i tajemnicze wydarzenia? Ja wprost uwielbiam! Dlatego z ogromną radością sięgnęłam po książkę Zuzanny Radomskiej... i niestety, bardzo się zawiodłam.

Historia dzieje się w 1888r, i dotyczy bliźniaków - Dariusza i Czesława, którzy otrzymują w spadku od wuja ogromną, pełną przepychu posiadłość wraz ze służbą.  Konstrukcja przypomina pamiętnik, całą akcję oglądamy z perspektywy Dariusza. Przez 12 dni możemy śledzić eksplorację posiadłości, w której kryje się wiele sekretów i życie tajemniczych postaci, odwiedzających przybytek.

Problem leży już w samej objętości. Przeczytałam całą książkę w godzinę, ma ona 150 stron, pisanych ogromną czcionką - to zdecydowanie za mało, aby opisać wyczerpująco dobrą historię. Sam pomysł na fabułę był ciekawy, w końcu jej zarys bardzo przyciąga. Jednak całość opowiedziana jest po łebkach, mamy tu wiele nieścisłości i niedokończonych wątków i irytująco otwarte zakończenie, co do którego nie mam pewności, czy zapowiada kolejną część, czy może takie właśnie ma być. Postaci są mało wyraziste i bez charakteru, każdy, nawet potencjalny antagonista, jest spłaszczony uprzejmością i nienagannymi manierami, które składają się na wszystkich bohaterów. Zagadki, które się tu pojawiają, były ciekawe, z pomysłem, jednak również one gdzieś uciekły i nic z nich potem konkretnego nie wyniknęło. Klimat dreszczyku starej posiadłości w pewnych momentach próbował się nieśmiało wybić i został zdeptany pod koniecznością rozmów o wszystkim i niczym. Czuję ogromny niedosyt po tej książce, bo wiem, że można było to zrobić naprawdę dobrze i stworzyć pasjonującą historię...

Uważam, że gdyby autorka solidnie przysiadła nad tą książką i ją rozwinęła, albo napisała dopracowany, kolejny tom, to ma ona potencjał, aby tę opowieść uratować. Na ten moment jednak nie trafi ona do grona moich ulubionych lektur.

4/10



piątek, 20 listopada 2020

Debora Geary - "Ukryta czarodziejka"

Czy może być coś gorszego, niż życie w czarodziejskiej rodzinie, ale nie posiadanie żadnych mocy? Tego właśnie doświadcza Elorie - bohaterka drugiego tomu serii "Nowoczesna czarodziejka".

W przeciwieństwie do pierwszej części, tutaj mamy odwrotną sytuację. Elorie nie jest kimś, kto dopiero odkrywa świat magii. Ona całe zycie z nim obcuje, rozpaczliwie próbując odnaleźć moc w sobie. Gdy zaczyna godzić się z porażką i w miarę dobrze układa sobie życie i swoje miejsce w społeczności czarodziejów, nagle kolejne usprawnienia magicznego czatu do wyszukiwania mocy wskazują, że jest w niej magia. I to nie byle jaka... 

Autorka przeszła w tym tomie samą siebie, jeśli chodzi o połączenie świata fantasy i nowoczesnych technologii. Nie sądziłam, że można z laptopa i internetu zrobić tak magiczne artefakty :) Podoba mi się to nietypowe, współczesne podejście, ukazujące, jak czarodziejski świat mógłby funkcjonować w XXI wieku.

Ponownie, nie mamy tu epickiej przygody, czy wielkiego zła, z którym mierzą się bohaterowie. Jest to przyjemna i pełna ciepła i spokoju obyczajowa opowieść o niezwykłej rodzinie, w której troski i radości życia codziennego mieszają się z fantastycznymi mocami w naturalny i symbiotyczny sposób. Wspaniale było odnaleźć tutaj bohaterów tomu pierwszego oraz poznać nowe postacie, do których w trakcie czytania bardzo można się przywiązać. 

Jest to nietypowe podejście do świata fantasy, które bardzo mnie urzekło i ubolewam, że kolejne tomy nie zostały przetłumaczone w PL. Może to dobra okazja, żeby się przełamać i zacząć czytać anglojęzyczne wydanie... :) 

Polecam serdecznie!

7/10


 

wtorek, 17 listopada 2020

Debora Geary - "Nowoczesna czarodziejka"

 Co byście zrobili, gdyby nagle spokojna dorosłość, czyli stabilna praca, własne mieszkanie, przyjaciółka i zapas lodów zostały zaburzone przez informację, że władacie magicznymi mocami? To właśnie przytrafiło się głównej bohaterce "Nowoczesnej czarodziejki"

Lauren, doskonała agentka nieruchomości, przy okazji standardowych zakupów w internecie zostaje przekierowana na magiczny czat, stworzony przez kilka naaprawdę zdolnych czarownic, równie zręcznie włądających siłami natury, jak i myszką i klawiaturą. Przysłany do niej rodzinny nauczyciel magii zapoczątkowuje wydarzenia, które odmienią życie jej i wielu innych osób...

Dość nietypowa to książka, jak na standardowe fantasy, jakie czytam. Nie ma tu epickości, wielkich bitew z magicznymi potworami, czy konieczności ratowania świata. Nazwałabym to obyczajową powieścią fantasy. Przyjemna historia rodziny, przyjaźni, miłości, pełna spokoju i pozytywnej energii, którą charakteryzują się jej bohaterowie. Nie ma tu praktycznie żadnych wątków negatywnych, żadnych atagonistów, nawet sprzeczek pomiędzy postaciami. Moźna by uznać, że w zasadzie nic tutaj się nie dzieje - i o dziwo to jest ogromna zaleta tej pozycji. Ma w sobie bardzo ciekawą, wyciszającą aurę, jest idealna na jeden wieczór pod kocem z kubkiem kakao, aby się w pełni zrelaksować przy wyjątkowo lekkiej lekturze. Może tylko trochę za często bohaterowie jedzą lody... ale chyba taki urok pisarski autorki, którą z podobnym kubełkiem i łyżką widzę podczas pisania :)

Mnie urzekł ten spokój i odskocznia od tego, co jest standardowe w fantasy. Jest to w 100% nowoczesne podejście, które może nie trafi do każdego, ale na pewno zdobędzie wielu zwolenników. Ja polecam serdecznie :)

7/10  



poniedziałek, 16 listopada 2020

Guy N. Smith - "Sabat. Łącznik druidów"

 Uff, i w końcu dobrnęłam do końca tej specyficznej serii. Zwieńczeniem maratonu "Sabata" była część dotycząca żyjących wśród współczesnych ludzi druidów - wyznawców dawnych bogów, broniących świętej ziemi. Gdy ta zostaje sprzedana pod budowę wieżowca, mszczą się oni okrutnie, mordujących odpowiedzialnych za to ludzi.

Tym razem mała zmiana w standardowej fabule - nasz główny bohater nie staje po stronie ludzi, a po stronie tych, z którymi zwykle przychodzi mu walczyć, czyli sił nadprzyrodzonych. Był to nieco urozmaicający całość zabieg, stąd ta część była trochę bardziej znośna od poprzedniej, choć nadal zmęczenie materiału robi swoje - nadal mamy nieprzyjemne sceny erotyczne z wulgarnymi i męczącymi opisami, które przewijają się od pierwszej części, a u mają swoją kulminację, a sama akcja jest praktycznie identyczna, jak w poprzednich częściach. Autorowi ewidentnie zaczęło brakować pomysłu i powtarzał to, co w jego mniemaniu się sprawdziło przez całą serię, tworząc niszowe i coraz gorszej jakości horrorki klasy Z. 

Cieszę się, że to już za mną. Jednak czasem warto przeczytać coś kiepskiego, aby potem bardziej docenić dobre książki, więc z radością się za nie zabieram :)

4/10



piątek, 13 listopada 2020

Guy N. Smith - "Sabat. Kult kanibali"

 Trzecie moje zderzenie z serią "Sabat" uznaję za zdecydowanie najgorsze. Tym razem główny bohater mierzy się z mistycznym, kanibalistycznym kultem, który przywraca do życia zmarłych, poprzez rytuał polegający na zjadaniu ich ciał. Brzmi jak przeciętniak horroru klasy Z? I tak jest w istocie...

Wydawało mi się, że autorowi zaczyna brakować pomysłu i wypracowuje sobie stały schemat antagonistów, zmieniając tylko ich nazwę. Wszędzie te same kulty, te same pokusy i trudności, na które łapie się Sabat, podobna astralna rozgrywka i mistyczne wsparcie pradawnych bóstw. W dwóch pierwszych częściach to jeszcze tak nie mierziło, bo trochę było jednak historii głównego bohatera, trochę odkrywania świata, który przedstawia nam autor itp. Tym razem niestety nie było nic nowego poza tym, ze Sabat w tej części od samego początku (beż żadnych wstępów fabularnych) zostaje wrzucony w akcję i jest w niej prawie cały czas bierną ofiarą, obserwatorem, co się w kółko powtarza. Nudziło mnie to niezmiernie i irytowało, bo dopiero na ostatnich 10 stronach zaczął coś robić. A tak aktywował się jedynie w czasie scen erotycznych (które też już były powtarzalne i nudne jak flaki z olejem), a poza tym totalny manekin.

Nie jest to może najlepsza seria, z jaką miałam do czynienia, ale tak, jak dwie pierwsze części jeszcze jako tako dało się czytać, tak tym razem jestem bardzo zawiedziona. Przede mną ostatnia część i z jednej strony się jej obawiam, a z drugiej cieszę, że zmierzam do finiszu tego sabatowego maratonu.

3/10



czwartek, 12 listopada 2020

Guy N. Smith - "Sabat. Krwawa Bogini"

 Kolejna powieść Guya N. Smitha i znowu wracamy do postaci Marka Sabata - nietuzinkowego i kontrowersyjnego egzorcysty, który zarówno z jasnymi jak i ciemnymi mocami ma sporo wspólnego. Tym razem świat opanowuje zaraza tajemniczych morderców, zabijających w niezwykły sposób - czy są to wampiry? Ruch faszystowski? Kult tajemniczej Bogini? A może wszystko naraz? Tylko Sabat może odpowiedzieć na te pytania i rozprawić się z kolejną szajką nie z tej ziemi.

Fabuła po poprzedniej części jest tu całkiem spójnie kontynuowana. W końcu dowiadujemy się nieco więcej o przeszłości i słabościach naszego protagonisty, a jednocześnie jego wyzwanie tutaj jest trudniejsze, niż przy okazji poprzedniej przygody. Nieco mniej tu skupiania się na specyficznym erotzymie bohatera, a więcej konkretnych treści, więc za to plus. Poza tym nadal dość podobnie, jeśli chodzi o styl i ogólne wrażenia - główny bohater wciąż nie do końca daje się polubić, a sama opowieść mogłaby być ciekawsza, bo wiele momentów było dość przewidywalnych.

Przede mną jeszcze dwa tomy - zobaczymy czy moja opinia jakoś się zmieni, czy pozostaniemy na tym samym poziomie.

6/10



niedziela, 8 listopada 2020

Guy N. Smith - "Sabat. Cmentarne hieny"

 Pomimo sporego dorobku literackiego tego autora, dotychczas nie miałam okazji spotkać się z jego twórczością. Zapewne do tej pory bym na niego nie natrafiła, gdyby nie odkopana w odmętach rodzinnej biblioteczki pierwsza część serii "Sabat". 

Smith specjalizuje się w horrorach. Seria Sabat dotyczy doświadczeń Marka Sabata - egzorcysty, byłego żołnierza SAS, dość wyuzdanego specjalisty od czarnej magii. Pierwszy tom jest całkiem krótki, więc od samego początku autor wrzuca nas w akcję, gdzie nasz bohater okazuje się umieć przechodzić w ciało astralne i walczy ze swoim bratem, pretendentem do miana mistrza złych mocy. Po tym nieco chaotycznym starciu przechodzimy do głównej fabuły, gdzie Sabat musi rozprawić się z tajemniczą bandą okultystów.

Fabuła w zarysie jest całkiem ciekawa, jeśli lubi się podobne klimaty, jednak dość okrojona objętość książki sprawia, że sporo tu chaosu i fabuła pędzi na złamanie karku. Brakowało mi chwili oddechu, żeby lepiej poznać bohaterów, czy otoczenie, albo chociażby wejść w świat Sabata i dowiedzieć się, skąd jego umiejętności, które wydają się na nikim nie robić większego wrażenia. Przydałoby się to rozwinięcie tym bardziej, że sam w sobie główny bohater jest dość odpychającą postacią i wiele jego poczynań jest dość kontrowersyjnych, jak na protagonistę, no ale może taki jego "urok". 

Daję szansę kolejnym częściom, bo sam pomysł na fabułę jest interesujący i lubię podobną tematykę, gdy wybieram horror. Mam nadzieję, że w następnych tomach rozwinie się nieco historia bohatera, jak i zaplecze fabularne. 

6/10



czwartek, 29 października 2020

Michael Farquhar - "Królewskie skandale"

 Wg. opisu okładkowego, książka Farquhara to "szokująco prawdziwe opowieści o najnikczemniejszych, najdziwaczniejszych i najbardziej rozwiązłych królach, królowych, carach i cesarzach". I w zasadzie na tym opiera się cała jej treść. Mamy tu szereg ciekawostek o przeróżnych władcach, ich rodzinach, ale też podstępnych poddanych i sługach, a także niemoralnych papieżach i innych przedstawicielach religijnych. 

Całość jest przedstawiona w całkiem przyjemnej do czytania, skondensowanej formie, nawet osoby nie będące zaznajomione jakoś szczegółowo z historią poszczególnych dynastii, ogarną poszczególne zawiłości i powiązania pomiędzy poszczególnymi, opisywanymi osobami. Sporo tu, jak można się spodziewać, wątków erotycznych, morderstw, opisów stosowanych tortur, czy wymyślnych zachcianek ludzi władzy. A fantazję mieli oni szczególną, faktycznie, zdarzały się opisy mocno wykraczające poza normy, aczkolwiek większość władców miała dość podobne upodobania i wiele anegdot bywało zbliżonych do siebie. 

Dla bardziej wnikliwych badaczy historii pomocnym dodatkiem są drzewa genealogiczne, oś czasu oraz notki "w pigułce" o królach Anglii, Francji i Rosji.

Małym minusem jest sam układ logistyczny książki - ułożony tematyką, a nie postaciami, przez co nie raz o tej samej osobie czytamy w kilku rozdziałach, co wzbudza nieco poczucia chaosu. 

Całkiem luźna i przyjemna lektura, wielu z tych ciekawostek nie znałam wcześniej. Dla zainteresowanych tematem mogę polecić.

6/10



wtorek, 27 października 2020

Kot Nieteraz - "Typowy kot, czyli jak wytrzymać z ludźmi"

 Ci, co czytali serię "Wielkich ogarniaczy..." Pani i Pana Bukowych wiedzą, że są to książki pełne szczerego i ujmującego humoru, w dodatku pełnego uniwersalnych przywar i gaf, które wszyscy popełniamy. Ja osobiście uwielbiam ich przygody, tak więc gdy dowiedziałam się, że wyszła kolejna część - tym razem z perspektywy kota Bukowych - nie mogłam jej przegapić!

Cała książka jest swoistym pamiętnikiem kota o wdzięcznym i przekornym imieniu Nieteraz - początkowo bawił on internautów na fejsbukowym fanpejdżu, zderzając typowe cechy kota i psa - teraz ma okazję od podszewki ukazać codzienność naszych miauczących milusińskich... a poniekąd też tych szczekających, bo i pies Nierusz ma coś do powiedzenia :)

Są tu więc anegdoty pełne typowo kocich zachowań, jak zrzucanie wszystkiego, podjadanie, przesypianie dni, a buszowanie nocami... oczywiście wszystko pełne sensu, a niezrozumiałe i źle odbierane jedynie przez tych niemądrych ludzi, no a jak! A te przezabawne opinie na temat ludzkich służących, jakimi w swej łaskawości dzieli się z nami Nieteraz - wielokrotnie płakałam ze śmiechu podczas czytania, zwłaszcza widząc ogrom podobieństw do doświadczeń znanych z autopsji z moim milusińskim! :) 

Jeśli lubicie pełne autoironii i humoru, luźne opowiastki z życia, a dodatkowo waszym właścicielem jest mruczący jaśniepan, jest to książka dla Was. Ja z góry wiedziałam, że mi się spodoba i nie zawiodłam się :) Polecam :)

10/10




poniedziałek, 26 października 2020

Karol Lipiński - "Chłopiec bez przeszłości"

Debiutancka powieść Karola Lipińskiego stanowiła dla mnie sporą niewiadomą. Dość trudno z samego opisu domyślić się, o czym właściwie będzie ta książka, bo zapowiedzianych wątków mamy sporo.

Mamy więc naszego głównego bohatera Jasia, małego chłopca, który nie pamięta niczego ze swojej przeszłości. Przemierza więc zrujnowaną Warszawę roku 2068, stopniowo poznając prawdę o niedawnej inwazji przybyszów z kosmosu, z którymi toczy się nieustanna walka. Napotyka na swojej drodze sporo osób mu nieprzychylnych, poznając smak tyranii i prześladowania. A na sam koniec wkracza mistrz wschodnich sztuk walki, który obejmuje nad nim pieczę i przyjmuje jako swojego ucznia. Brzmi ciekawie? Jak najbardziej! Z niecierpliwością zabrałam się za tę pozycję, niestety, mój entuzjazm słabł z każdą kolejną stroną...

Zacznę od minusów tej pozycji. Nie lubię krytykować, zwłaszcza przy okazji debiutu, ale tu problemów kilka się znalazło i muszę o nich wspomnieć. Takim nadrzędnym jest, moim zdaniem, niedopasowanie osobowości, czy dialogów bohaterów do ich wieku, statusu, historii. Miałam wrażenie, że nasz główny bohater to osoba dorosła. Co prawda często był uznawany za nad wyraz dojrzałego, ale jego prawdopodobny wiek, czyli kilka lat moim zdaniem jest zbyt niski jak na to, jak on się zachowuje, ile potrafi i co głosi. Może ma to się wyjaśnić w kolejnych tomach serii, ale na ten moment czułam mocne niedopasowane. Natomiast pozostali bohaterowie to w większości jedna i ta sama osoba, bo "ci dobrzy" byli identyczni, "ci źli" nawet jeszcze bardziej. Nie czułam więc w ogóle odrębności i indywidualizmu, uważam, ze ten aspekt trzeba by mocno dopracować. Ponadto mocno wpłynęło to również na dodatkowy problem, czyli brak ujednoznacznienia w moim odczuciu czytelniczej grupy docelowej. Momentami miałam wrażenie, że czytam książkę dla dzieci, w innych momentach wydarzenia były bardziej dla dorosłych, w jeszcze innych... trudno stwierdzić. Fabularnie nie ma takich fajerwerków, jakie się zapowiadały. Zdarzenia ciągną się niemiłosiernie, a momenty faktycznej akcji, prowadzącej do czegoś istotnego, czasami były skrajnie infantylne, jak wigilia klasowa, a w innych stricte drastyczne, jak próba gwałtu. Dzieciom bym tej książki nie poleciła, a z perspektywy dorosłego, czy nawet starszego nastolatka, zbyt wiele jest prostoty, w której wspomniane "doroślejsze" aspekty wywołują dziwne zgrzyty niedopasowania. Sporo było też nieukończonych wątków, ale może to być (mam nadzieję) kwestia zapowiadanego kolejnego tomu.
Dodatkowo problematyczne były częste powtórzenia w tekście, zarówno słowne, jak i wątkowe,  niejednokrotnie czytałam dokładnie o tym samym, tylko w nieco inaczej sformułowanym zdaniu... a czasem nawet nie, na tej samej stronie zdarzały się prawie identyczne frazy. Od strony czytelniczej bardzo mnie to męczyło i, niezależnie jak ważne te wątki by nie były, to wałkowanie ich w kółko prowadziło tylko do zniechęcania. 

Na plus próba zwrócenia uwagi na syndrom kata i ofiary, dość mocno zaznaczony i wyraziście opisany, to były jedne z najciekawszych scen w książce. Obserwujemy tworzenie się traumy i późniejsze konsekwencje i próby radzenia sobie z nią, psychologicznie interesujący aspekt. Prawdy życiowe głoszone w powieści też nieraz były mądre i istotne, jednak gdzieś uciekały, kiedy trzeba było je wydzierać spomiędzy tego, co nie zagrało w tym tomie. 

Myślę, że autor ma ciekawą fantazję i potencjał, którego jeszcze nie rozwinął. Warto byłoby w kolejnych częściach dopracować wspomniane kwestie problematyczne, wówczas mogłaby z tego wyjść całkiem niezła seria postapo/s-f. Chociażby z chęci doprowadzenia wielu wątków do końca, pewnie przeczytam w którymś momencie następne tomy, z ogromną nadzieją, że będą już lepsze poprzez doświadczenie i lepsze przemyślenie tematu, czego autorowi serdecznie życzę. Oby "Chłopiec bez przeszłości" miał jakąś sensowną przyszłość :) 

4/10



czwartek, 22 października 2020

Andżelika Piechowiak - "Koty i ich sławni ludzie"

Andżelika Piechowiak podjęła się ciekawego wyzwania. Przeprowadziła szereg wywiadów z polskimi sławami sceny muzycznej, aktorskiej itp. Ale to nie oni byli w centrum uwagi - tym razem na pierwszy plan wysunęli się przekorni indywidualiści, jakimi są koty. 

Każda z rozmów to wspaniała podróż przez wspomnienia. Poznajemy wzruszające, niekiedy zaskakujące, pełne ciepła, acz i humoru opowieści, jak ci milusińscy odnaleźli swojego człowieka i jak też ustawili pod siebie cały harmonogram życia domowników. Najbardziej niechętne im i wprowadzanym zmianom osoby w końcu się poddawały i rozpływały pod wpływem kociej magii. 

Każda historia jest zupełnie inna i każdy "właściciel" inny, jednak wszystkie na swój sposób są fascynujące i wciągające. A przy okazji kocich pogaduszek sporo też jest poruszanych kwestii społecznych, politycznych itp, co dodatkowo ubogaca tę pozycję.

 Ta książka o przekornym tytule stanowi o całej esencji kotów. Wszak to nie my posiadamy kota, to kot posiada nas. I to jest piękne :)

Polecam wszystkim zakotanym :)

8/10



środa, 21 października 2020

Wu Ming-yi - "Człowiek o fasetkowych oczach"

    "Na wyspie Wayo Wayo co drugi syn musi odejść w dniu, w którym kończy piętnaście lat jako ofiara dla morskiego Boga"

Już sam okładkowy cytat, który przytaczam, brzmi zachęcająco. Dalszy opis tej książki również jest kuszący. Sądziłam, że z tą niezbyt długą powieścią spędze miłe chwile i szybko ją przeczytam, ale niestety, dość mocno się zawiodłam.

Przewija się tu sporo bohaterów, jednak główne postaci są dwie - jest to Atre, pochodzący z odciętej od cywilizacji wyspy, który, zgodnie z tradycją, musi odejść i oddać się ofiarnie bogom - wola życia w nim jednak jest silna i nie poddaje się tak łatwo. Z drugiej strony mamy Alice, pogrążoną w depresji panią profesor, która nie radzi sobie po tragicznej utracie męża i syna. Ich ścieżki w kulminacyjnym momencie się łączą w dość zaskakujący sposób.

Brzmi to jak eteryczna opowieść, na pograniczu fantasy i mitologii. Jednak jest to zupełnie coś innego. Nazwałabym to bardziej spleceniem kilku historii życia różnych bohaterów z kulturą regionalną w tle, co nadal mogłoby być ciekawe, ale gdyby zrobiono to w inny sposób. Mamy tutaj na mój gust stanowczo za dużo chaosu i niedokończonych wątków, niektóre rozdziały musiałam czytać po kilka razy, żeby dobrze przyswoić ich treść, a mimo to czułam zagubienie. Wielość perspektyw ma na celu w pełni ukazać każdego z bohaterów, jednak większość opowieści jest nieciekawa i tworzą się niepotrzebne, gawędziarsko-wspomnieniowe przerywniki w akcji. Utrudnia to płynność w czytaniu i męczy czytelnika. Sama historia i kultura Wayo Wayo jest na plus, jednak pozostałe wątki mogłyby zajmować mniejszą przestrzeń książki. 

Ciężko było też mi się przywiązać do bohaterów, byli dla mnie dość odpychający w większości, a ich decyzje i sposób myślenia nie przekonywał mnie, ale to może już być kwestia orientalnego pochodzenia treści. 

Sporą część treści zajmują wątki ekologiczne. Sam autor, jak czytamy na notce biograficznej, jest aktywnym działaczem proeko, co się oczywiście ceni - i początkowo te elementy mnie nie raziły, ale w pewnym momencie na tyle zdominowały książkę, że czułam się wymęczona już tym tematem, tak jak jest on ważny, tak nie spodziewałam się go wg opisu fabuły i czułam stanowczo zbyt dużą nachalność i moralizatorstwo, które mnie nie przekonywały do siebie. Może to syndrom przekornego Polaka, a może po prostu lepiej czytać o tym, gdy się faktycznie chce, a niekoniecznie pod przykrywką innych treści, których oczekiwałam. 

Małym plusem było zakończenie, które mnie w pewnym momencie zaskoczyło. i nieco zmieniło postrzeganie całej treści fabularnej.

Podsumowując - na pewno są osoby, którym ta pozycja się spodoba, jednak dla mnie to był totalnie nietrafiony strzał. Większość książki była dla mnie nudnawa i męcząca, a to, co było w niej dobrego, było zdominowane przez wady tej pozycji.

5/10



Weekendowy maraton ucieczek

 Kolejny weekend pod znakiem escape roomów. W końcu gdzieś trzeba odreagować stresy ostatnich czasów, a nie ma lepszego miejsca na to, niż to, gdzie można przenieść się do innych światów choćby na trochę :) 

Zaczęliśmy w sobotę od wyprawy do Escape House Swarzędz. Okazuje się, że nie tylko Poznań ma świetne pokoje, bo po sąsiedzku mocna firma rośnie w siłę :) Poniżej krótkie podsumowanie obu pokoi dostępnych na ten moment w Escape House:

Odkrywcy:

Tajemnicze świątynie pełne sekretów? Jesteśmy tam pierwsi! I tym razem nie mogliśmy przejść obojętnie koło kolejnego takiego miejsca ;)

W "Odkrywcach" zdecydowanie było co odkrywać. Pokój zagospodarowany był z wykorzystaniem najmniejszego skrawka wolnej przestrzeni, musieliśmy wytężyć w pełni spostrzegawczość, aby nie umknęły nam wszystkie szczegóły. Zagadki były satysfakcjonujące i ich rozwiązywanie sprawiało nam dużo radości, wizualnie też było bardzo przyjemnie. 


 

Sanitariusz: 

Na tyle lubimy mieć komplet wszystkiego w naszych ciałach, że niestety, tym razem nie użyczyliśmy Sanitariuszowi żadnych elementów do jego kolekcji. Uff, całe szczęście, że udało się uwolnić, zanim pojawił się z powrotem!

Tym razem thriller, może nie najstraszniejszy, ale nadal solidnie wykonany. Wystrój i klimat pasowały do fabuły, zagadki były przemyślane i również spójne z całością (co nie zawsze jest takie proste do zrobienia), za co ogromny plus. Były rozwiązania, które nas zaskoczyły, a pokój przechodziło się z dużą satysfakcją. Warto się skupić na porządnym przeszukiwaniu, bo już drugi raz właściciele udowodnili, że potrafią porządnie pewne elementy pochować ;)

Co ważne również, właściciele byli przesympatyczni, wspaniale nam się rozmawiało i czuliśmy się ugoszczeni jak w domu :)  To dodatkowo spotęgowało pozytywne wrażenia po sobotnim wypadzie :) Polecam serdecznie :)


 

W niedzielę natomiast ruszyliśmy do The Bunkier, gdzie czekał na nas Szeol i wyczekiwany długo, długo Zew Przedwiecznych - w końcu klimaty lovecraftowskie zawsze są szczególnie wyczekiwane :) 

Szeol - Schron Ostateczny:

No i w końcu przyszła ta apokalipsa - wszędzie mutanty, schronić się trzeba - najlepiej w Schronie Ostatecznym!

Klimat pokoju, ze względu na lokalizacje w faktycznym bunkrze, bardzo fajnie oddany. Wiele nawiązań i smaczków do nuklearnej popkultury. Nawet nie za trudny pokój, choć wymagał spostrzegawczości. Jest to już nieco starszy punkt na ucieczkowej mapie Poznania, no i niektóre zagadki można by podkręcić i jeszcze poszerzyć, ale i na ten moment robią naprawdę dobrą robotę. Na plus ciągłość i spójność z pozostałymi pokojami - stopniowe odkrywanie całej historii w każdym kolejnym pokoju to świetna zabawa :) 

Zew Przedwiecznych:

Długie badania nad tajemniczymi bóstwami nie przynosiły dotąd pożądanych efektów. Potencjalna możliwość więc spotkania samych Przedwiecznych, dzięki intrygującemu listowi od dawno niewidzianego przyjaciela sprawiła, ze długo się nie zastanawialiśmy i ruszyliśmy do tajemniczego Innsmouth...

Wszystko, co lovecraftowskie, jest dla naszej ekipy czymś must see.  Długo więc wyczekiwaliśmy z utęsknieniem tego pokoju i zdecydowanie się nie zawiedliśmy. Klimat, przede wszystkim klimat! Świetnie oddany, wspaniałe rozwiązania i ciarki niepokoju od ciągłego poczucia bycia obserwowanym - to coś, co sprawiło, że Lovecraft by się nie powstydził tego miejsca.  Zagadki spójne z fabułą i wspaniałe smaczki w nich, oraz w wystroju - rozwiązywaliśmy z ogromną satysfakcją. Warto było czekać!


Obsługa bardzo sympatyczna , mieliśmy dodatkowo opcję zwiedzania historycznego bunkra, poznaliśmy sporo ciekawostek, których nawet nie podejrzewaliśmy, więc bardzo fajny dodatek do ucieczek:)

Podsumowując - kolejny udany maraton, obie firmy z całego serca polecam w imieniu drużyny Walecznych Kotletów :)


środa, 14 października 2020

Wojciech Chmielarz - "Prosta sprawa"

 Po bardzo udanym, pierwszym zderzeniu z twórczością Wojciecha Chmielarza w "Wyrwie" sięgnęłam po najnowsze dzieło - "Prostą sprawę". Powiem krótko: jestem na tak!

Książka ta została napisana w czasie niedawnego lockdownu - autor publikował ją w odcinkach na swoim fanpejdżu na facebooku, a ogromne zainteresowanie i szybkie zgromadzenie rzeszy zwolenników spowodowały wydanie jej drukiem w poprawionej i rozszerzonej wersji. Jakie by nie były ostatnie miesiące, to ta książka należy zdecydowanie do plusów ostatnich wydarzeń. Takie umilenie tego trudnego dla wszystkich czasu to ja rozumiem :)

W "Prostej..."poznajemy naszego bohatera - bezimienny, samotny, tajemniczy, przyjeżdża do Jeleniej Góry z impetem godnym samego Johna Wicka. Niby ma, tytułową, prostą sprawę do załatwienia, mianowicie zwrócić pieniądze swojemu znajomemu. Nagłe zaatakowanie przez ekipę bandziorów w zdewastowanym mieszkaniu przyjaciela i zrobienie z nich miazgi sprawiają, ze nasz Bezimienny dostaje się w samo centrum gangsterskich i mafijnych potyczek.

Wydawać by się mogło, że ot, standardowa powieść sensacyjna. Jednak to tylko pozory. Kto by pomyślał, że w tle naszych Karkonoszy mogą się dziać tak fascynujące intrygi. Rozwiązanie jednej zagadki prowadzi do szeregu kolejnych. Każdy ma jakiś sekret, a odkrywanie ich budzi niewątpliwą satysfakcję czytelnika. Pozornie prosta  historia okazuje się być wielowątkową opowieścią, którą czyta się z wypiekami na policzkach. Uwielbiam bohaterów, uwielbiam pewną ironie i poczucie humoru w wielu momentach, uwielbiam całą tę książkę, którą przeczytałam w zasadzie na jednym "posiedzeniu". Takich sensacji nam potrzeba w polskiej literaturze, a ekranizacji to już tym bardziej, bo w trakcie czytania odtwarza się po automatycznie obraz w głowie, który chętnie zobaczyłabym na dużym ekranie :) Może jakiś reżyser się skusi? Scenariusz pisze się sam :)

Premiera już dziś, a ja Wam serdecznie najnowszego Chmielarza polecam i czekam z niecierpliwością na kolejną, obiecaną część :)

Za egzemplarz książki uprzejmie dziękuję portalowi  CzytamPierwszy.pl.

9/10

 



sobota, 10 października 2020

Michaił Bułhakow - "Mistrz i Małgorzata"

 Dziś króciutko, bo myślę, że klasyki  nikomu przedstawiać nie trzeba... a "Mistrza i Małgorzaty" to już tym bardziej! Jedno z najsłynniejszych dzieł XX wieku, do teraz wciąż odkrywane i przerabiane na nowo, a nawiązań kulturowych do tego dzieła wprost nie sposób zliczyć. 

Osobiście zaczęłam obcowanie z "Mistrzem..." od fenomenalnej adaptacji teatralnej w Poznaniu, którą po latach mam wciąż żywo w pamięci, a w końcu nadrobiony książkowy oryginał na pewno podobny ślad pozostawi. Rewelacyjnie przedstawione ówczesny czasy, z solidną nutą ironicznego humoru, doskonale nakreśleni bohaterowie, wyraziści i zapadający w pamięć oraz nuta wzruszenia na koniec - jeśli ktoś twierdzi, że nie ma ciekawych lektur szkolnych, to niech koniecznie sięgnie po Bułhakowa i na pewno zmieni zdanie :) Ja jestem zachwycona i polecam serdecznie - takie pozycje warto czytać :) 

8/10



sobota, 3 października 2020

Sabina Skopińska - "Żganie w boku i krople dziewięciorakie"

 Po niedawnej, bardzo udanej lekturze "Wcierek rtęciowych i obcęgów", miałam przyjemność sięgnąć po kolejny tom z serii Klisze Lekarskie, czyli "Żganie w boku i krople dziewięciorakie". Tym razem jest to pamiętnik autorstwa Sabiny Skopińskiej, zaangażowanej społecznie lekarki, opisującej swoje przedwojenne zmagania z praktyką lekarską.

W odróżnieniu od poprzedniej części, mniej tu moich zdaniem czarnego humoru. Relacje z lat aktywnej pracy lekarki są tutaj zdecydowanie bardziej przesycone goryczą, a kuriozalne sytuacje już nie wywołują pod nosem uśmieszku, a sprawiają, że czytelnik łapie się za głowę, zderzony z niektórymi absurdami, z którymi zmagała się na co dzień Skopińska. 

A absurdów jest sporo, od nauki gwary począwszy (bo bez tego ani rusz zrozumieć, co pacjentowi dolega, gdy mówi o tytułowym "żganiu"), przez wylewanie niesmacznych leków, po ataki serca wywołane atakującymi po nocach bramy lekarza zdrowymi osobnikami, pragnącymi tylko "o coś zapytać". A to tylko mały ułamek tego, co można znaleźć w tej tylko pozornie niezbyt obszernej książce. W końcu nie tylko pacjenci stanowili wyzwanie, ale też cały system opieki zdrowotnej, który potrafił lekarzom dać w kość często bardziej, niż najtrudniejsze choroby do wyleczenia...

Bystre, socjologiczne spojrzenie pani Sabiny świetnie oddaje obraz ówczesnego społeczeństwa, zderzony z różnych perspektyw. Pierwsze lata jej pracy na podpoznańskich wsiach, gdzie prosta ludność nie ufała "obcym" i jedną z największych trudności było przekonanie chorych, aby się leczyli, przyrównane zostają z późniejszą pracą w Warszawie, gdzie trudno było odsiać faktycznie chorych, od symulantów, neurotycznych damulek i grożących wszelkimi sądami roszczeniowców w pełni sił. Ta siła porównawcza i ukazanie skrajności, w których lekarka wyróżnia rożne typy swoich stałych pacjentów są jedną z największych zalet tej książki, bardzo mnie zafascynowały zawarte w niej spostrzeżenia.

Podsumowując - po raz kolejny zachwalam serię pamiętników lekarskich, recenzowana pozycja nie zawiodła moich oczekiwań - po raz drugi przeczytałam całą dosłownie na raz! :) Niecierpliwie wyczekuję premiery trzeciego tomu, po który na pewno sięgnę. Polecam serdecznie!

Za egzemplarz książki serdecznie dziękuję Wydawnictwu Nawias :)

8/10




Z Czarnobyla do nawiedzonego domu, czyli escape roomy we wrześniu

Czas na małe podsumowanie comiesięszcznych ucieczek ekipy Walecznych Kotletów :) 

We wrześniu  odwiedziliśmy dwa poznańskie pokoje, na pierwszy ogień udając się Czarnobyla - reaktor nr 4 w Malta Escape Room. To właśnie tutaj, jako ostatnia nadzieja ludzkości, musieliśmy ustabilizować reaktor i nie dopuścić do jego wybuchu.Nie było czasu na gadanie, trzeba było działać szybko.

Znając już wcześniejsze pokoje tej firmy, raczej spodziewaliśmy się dość przeciętnej przygody, przyjemnej, acz bez większych zaskoczeń. O dziwo jednak, sam sposób prowadzenia pokoju, jego interaktywność, poczucie humoru twórców i częste "puszczanie oka" do graczy było dla nas bardzo miłą niespodzianką i umilaczem rozgrywki. Nawet sam sposób liczenia upływającego czasu był odpowiednio wkomponowany w grę, co zdarza się nieczęsto. 

Same w sobie zagadki były w porządku, raczej średniego poziomu trudności, dość sporo w klimacie technicznym, w końcu taki typ pokoju, więc niekoniecznie nasze ulubione, ale rozwiązywaliśmy je mimo to z satysfakcją. Przestrzeń była ciekawie zaaranżowana i wykorzystana, klimat reaktora całkiem nieźle oddany. 

Podsumowując - przyjemny pokój, nie jest to może "topka", ale mimo to wart uwagi i zobaczenia :)

Po krótkiej przerwie obiadowej popędziliśmy do Dreamscape, z góry nastawiając się na rewelacyjną zabawę. Jak zwykle - nie zawiedliśmy się :)

Jako ekipa filmowa słynnego programu o nawiedzonych miejscach, zostaliśmy poproszeni o zbadanie kolejnej, rzekomo odwiedzanej przez duchy, lokalizacji. Po krótkiej rozmowie z agentką nieruchomości i zdjęciami z fanami (pozdrawiamy Cię, Stefan!), odpaliliśmy kamerę i ruszyliśmy nagrywać reportaż. Jednak to, co tam zastaliśmy było zupełnie inne od dotychczasowych doświadczeń...

Pokój, jak to zwykle w Dreamscape bywa, dopracowany w najdrobniejszych szczegółach. Wprowadzenie, w klimacie fabuły i z humorem było świetne, a dalej było tylko lepiej. Klimat starego domostwa oddany w 100%, w wielu momentach otwieraliśmy usta ze zdumienia, jak świetnie jest to zaaranżowane. Fabuła towarzyszyła nam przez całą rozgrywkę, a odkrywanie kolejnych elementów historii było niesamowicie satysfakcjonujące. Zagadki zmyślne i, jak zawsze, potrafiły nas zaskoczyć, a rozwiązując je, bawiliśmy się wybornie. Nie było może jakoś niezwykle strasznie, bardziej była to dla nas nieco mroczniejsza przygoda, niż thriller - ale za to jaka przygoda! :) Dopiero co byliśmy w Domostwie, a już nie możemy się doczekać, kiedy będzie kolejny pokój, bo tutaj z każdym następnym jest coraz lepiej :) 

Jak widać, wrzesień pod względem ucieczkowym bardzo udany, mam nadzieję, że kolejne miesiące będą podobne, bo przed nami sporo kolejnych, dobrych pokoi... :)




sobota, 26 września 2020

Ashley Poston - "Geekerella. Kopciuszek, który był geekiem"

 "Spójrz w gwiazdy. Obierz kurs. Leć."

Książki typu Young Adult (YA) są dla mnie czymś dość nowym, do tej pory poza różnego typu powieściami fantasy, przy których można się spierać nad wiekiem docelowej grupy odbiorczej, nie miałam okazji zderzyć się z taką literaturą i robię to z perspektywy, już nie YA, ale dorosłego ;) Tym bardziej cieszy mnie, że odkrywanie tego nurtu zaczyna się dla mnie między innymi dzięki powieści "Geekerella".

 Lubię odkrywanie na nowo klasycznych historii, więc zachęciła mnie inspiracja Kopciuszkiem i luźne przeniesienie jednej z moich ulubionych bajek dzieciństwa na czasy współczesne. Mamy tu więc naszą Cinderellę, a raczej Geekerellę - Elle, sierotę, mieszkają z despotyczną macochą i wrednymi siostrami przyrodnimi (brzmi znajomo?). Całym jej światem jest seria s-f "Starfield", o której dziewczyna tworzy pełnego pasji bloga, i do którego ucieka w chwilach największej samotności. Gdy więc tuż przed premierą najnowszego filmu tegoż uniwersum zorganizowany zostaje konkurs na cosplay, nasza bohaterka musi przełamać swoje leki i trudności, aby wziąć w nim udział... i być może odmienić swoje życie. 

"Geekerella" ze strony na stronę coraz bardziej mnie wciągała. Z przyjemnością odkrywałam zgrabnie wplecione nawiązania do popkultury (w szczególności, co oczywiste, Kopciuszka), wątek miłosny był całkiem przyjemny, a bohaterowie wyraziści i wyraźnie dojrzewający w miarę wydarzeń, rozwój postaci był bardzo widoczny i ciekawy. Nie czułam jakiegoś większego spłycania, czy uproszczeń, wydarzenia miały swoją magię, perfekcyjnie osadzoną w rzeczywistości.

Przyznam szczerze, że dość mocno obawiałam się, czy podejdzie mi ta pozycja. Raczej takie, jak sądziłam, nastoletnie romansidła nigdy mnie nie pociągały. Na szczęście już wiem, że warto było spróbować i odnaleźć dużo dobrego w tej książce :) Może nie będzie to mój ulubiony typ literatury, ale od czasu do czasu chętnie dla odmiany sięgnę, począwszy zapewne od kolejnych tomów pióra Ashley Poston :)

A za książkę dziękuję CzytamPierwszy.pl :)

7/10



poniedziałek, 21 września 2020

Suzanne Collins - "Ballada ptaków i węży"

 Nie jestem w stanie zliczyć godzin, jakie spędziłam, wertując wciąż od nowa karty serii "Igrzyska śmierci". Do tej pory jest to niezaprzeczalnie dla mnie czołówka, jeśli chodzi o futurystyczne tudzież postapokaliptyczne trylogie, których w pewnym momencie pojawiło się sporo na rynku wydawniczym. Nic więc dziwnego, że gdy pojawiła się "Ballada...", moim książkoholikowym punktem honoru było ją jak najszybciej przeczytać. W recenzji jest nieco spoilerów, więc aby ich uniknąć, najlepiej sięgnąć od razu po końcowe podsumowanie i ocenę :)

Jestem świeżo po lekturze, więc sporo nadal we mnie emocji, jakie ta książka wywołała. Ale zacznę może od początku, czyli fabuły. Mamy tu do czynienia z prequelem (w jednym z poprzednich wpisów wspominałam już, że średnio je lubię, co tym bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że Collins "umie w pisanie" :) ). Poznajemy młodego Coriolanusa Snowa, jeszcze młodego i ambitnego ucznia, który zostaje honorowo mianowany mentorem w 10. Głodowych Igrzyskach, które lada dzień mają się rozpocząć. Snow jest rozdartym nastolatkiem - z jednej strony rozpaczliwie pragnie utrzymać pozory nieustającej chwały i statusu swojego nazwiska, z drugiej ledwie wiąże koniec z końcem, razem ze swoją kuzynką i babką. Bycie mentorem i potencjalne nagrody są dla niego szansą na upragnione stypendium i karierę polityczną, problem leży jednak w tym, że otrzymuje teoretycznie najsłabszą trybutkę z 12. Dystryktu. Pozory jednak mylą, a los splata losy Snowa i jego Lucy Gray bardziej, niż ktokolwiek by przypuszczał...

Fascynującym dla mnie było odkrywanie motywacji młodzieńca. Mając w pamięci to, kim się stał lata później, jego przemyślenia i stopniowe zmiany poglądów, trzeźwe spojrzenie młodocianego, inteligentnego umysłu w zderzeniu z manipulacjami, intrygami i fałszem - fenomenalny przekrój upadku moralności i przerostu ambicji nad prostym szczęściem. Przez większość książki miałam poczucie, że to niemożliwe, żebym czytała o tej samej osobie, a jednak pod koniec głęboko skrywane oblicze, w zderzeniu z licznymi ranami i trudami, wyszło na jaw. W dodatku jakże ironicznie - najwięcej ran otrzymał od tych oraz zadał je tym, z którymi najgorliwiej przysięgał sobie wzajemną miłość, braterstwo i... zaufanie, które wprost zostało zdeptane na wszelkie możliwe sposoby. Jak niewiele by trzeba, żeby nie dopuścić do zniszczenia tej jednostki, która później niszczyła setki innych... Coś niesamowitego.

Bardzo satysfakcjonujące było również dostrzeganie swoistych "oczek" puszczanych do czytelnika, gdy autorka wprowadzała większe lub mnie wydarzenia, powiedzenia, pieśni, czy nazwy własne, które później nabierają nowego wymiaru dla Snowa w kontekście Katniss i ostatnich lat Igrzysk Śmierci, od piosenki o Drzewie Wisielców począwszy, na jej imieniu, które jest potoczną nazwą rośliny przypominającą o jego złamanym sercu, skończywszy, Uwielbiam Easter Eggi, a tu takich niespodzianek dla fanów serii jest naprawdę sporo :)

Co było dla mnie taką w zasadzie jedyną wadą tej ksiązki, to kilka niedokończonych wątków, zwłaszcza ten z Lucy Gray. Oczywiście, zdaję sobie sprawę z symboliki tego zabiegu, jednakże czuję niedosyt czytelniczy, którego juz zapewne nie zaspokoję ;) 

Podsumowując: pozycja obowiązkowa, w szczególności dla fanów Igrzysk Śmierci. Ja jestem, pomimo wspomnianej wady, zachwycona i cieszę się, że mogłam choć na chwilę wrócić do jednej z moich ukochanych serii. "Balladę..." czytałam w dodatku, słuchając, zwłaszcza pod koniec, polskiej adaptacji Drzewa Wisielców w wykonaniu Studia Accantus, co dodatkowo pogłębiło wrażenia (w końcu tak ważna w tej części była muzyka) oraz pozostawiło mnie z miłą łezką wzruszenia na koniec. Polecam, polecam, polecam! :)

10/10


                             

poniedziałek, 14 września 2020

Thomas Harris - "Hannibal. Po drugiej stronie maski"

 I ostatni, co nie oznacza, że najgorszy (a wręcz przeciwnie!) tom cyklu o Lecterze w świetnym tłumaczeniu Jana Kraśko. Aż się łezka w oku kręci, że skończyły mi się już jego literackie dzieje, choć z drugiej strony taka dawka thrillerów naraz praktycznie nieco wymęczyła - muszę sięgnąć dla oddechu po inny gatunek, co nie zmienia faktu, że warto było ;) 

Tym razem Harris proponuje nam prequel - w końcu mamy możliwość poznać w pełni dzieje Hannibala i zrozumieć, co uczyniło go tym, kim był. Zwyczajowo dość średnio lubię prequele, zawsze mi brakuje postaci i wydarzeń w tym miejscu, w jakim ich poznałam. Tym razem jednak okazało się, że przeczytałam tę część chyba najszybciej ze wszystkich i jest jedną z moich ulubionych. Dramatyczne dzieciństwo i zemsta może nie są jakimś wyjątkowym tematem, w końcu się on często przewija w literaturze, aczkolwiek poprowadzona tutaj opowieść jest tak wciągająca, że czyta się ją z wypiekami na policzkach.

Niewiele mogę dodać ponad to, co pisałam w recenzjach poprzednich tomów - to, co było w nich najlepsze i wartościowe, tutaj również  ma swoje miejsce. Podsumuję więc tylko krótko: zachęcam i gorąco polecam! Te książki w ogóle się nie starzeją, a zawarte w nich opowieści zadowolą nawet najwybredniejszego konesera gatunku!

9/10

PS. A na zdjęciu taki tam Hannibalek w otoczeniu innych horrorków :D



piątek, 11 września 2020

Thomas Harris - "Hannibal"

 No i stało się - nie mogę się oderwać od Harrisa! Kolejny dzień i kolejny tom cyklu o Hannibalu za mną. Aż mi smutno, że została przede mną już ostatnia książka, bo bardzo wciągnęło mnie to uniwersum.W każdym razie dziś kilka słów o "Hannibalu".

Tym razem w pełni poświęcono uwagę naszemu ulubionemu złoczyńcy. Od ostatnich wydarzeń mija siedem lat, w czasie których Lecter rozkoszuje się odzyskaną wolnością, a Starling załamuje się kariera w wyniku nieoczekiwanych, tragicznych wydarzeń. Nagonka, jaka zostaje na niej przeprowadzona przez media sprawia, że Hannibal wysyła do Clarice list... To uruchamia lawinę wydarzeń, w tym polowanie FBI i zemstę dawnego wroga...

Podobało mi się w tym tomie zagłębienie w końcu w postać Lectera i uchylenie rąbka tajemnicy dotyczącej jego przeszłości, dzięki czemu motywy jego poczynań stają się w pewnym sensie bardziej... zrozumiałe? Nie jest to w każdym razie na pewno antagonista, któremu czytelnik życzy złego, ba, nawet mu się w pewnym momencie kibicuje, a z niechęcią podchodzi do "tych dobrych", którzy na niego polują. Wspaniała zagrywka autora, która szczególnie wybrzmiewa w finale. A to, co dzieje się mimowolnie między Hannibalem a Clarice - niby się można pewnych aspektów tej relacji domyślać i przewidywać, ale mimo wszystko było zaskoczenie pod niektórymi względami ;)

Na szczególną uwagę zasługuje motyw budowania "pałacu pamięci" przez Lectera - skojarzył mi się on z pierwszej chwili z sherlockowskim motywem porządkowania danych w umyśle, choć na pewno inspiracji można znaleźć więcej. Psychologicznie to bardzo ułatwia zrozumienie źródła geniuszu Hannibala i sposobu jego działania.I po raz kolejny podkreślę, że jest to fascynująca i złożona postać - im więcej o nim wiem, tym bardziej mam poczucie, że nic nie wiem, podobnie jak otaczający go inni bohaterowie powieści. Ale te dodatkowe wątki, dotyczące jego zainteresowań, kultury, ogłady są niezwykle cenne w analizowanie jego postaci. Nie pozostaje mi nic innego, jak zebrać wszystko ze sobą i przeczytać prequel wydarzeń w ostatnim tomie serii - mam nadzieję, że to już w pełni uzupełni nurtujące mnie pytania :)

8/10




czwartek, 10 września 2020

Thomas Harris - "Milczenie owiec"

 Świeżo po "Czerwonym Smoku" idąc za ciosem sięgnęłam po "Milczenie owiec" -musze przyznać, że drugi tom opowieści z udziałem Lectera przypadł mi jeszcze bardziej do gustu. Tym razem w tłumaczeniu Andrzeja Szulca, wydaje mi się, że było ono ciut lepsze od tłumaczenia "Smoka".

Tym razem mamy do czynienia z mordercą, który obdziera ze skóry kobiety i porzuca w rzekach zmasakrowane ciała. Po raz kolejny Lecter, wciąż za kratkami, staje się konsultantem. Relacje z nim nawiązuje młoda, aspirująca funkcjonariuszka FBI, która za wszelką cenę chce dopaść zabójcę - jednak na ile można ufać słynnemu Hannibalowi?

Clarice Starling od razu zdobyła moją sympatię. Inteligentna, naturalna i uparta toczyła wspaniałą grę psychologiczną ze słynnym kanibalem, jednocześnie usiłując dopaść przestępce i przeskoczyć trudności we współpracy z innymi funkcjonariuszami, zbywającymi ją ze względu na brak doświadczenia. Okazuje się, że nie bez powodu zdobyła sobie "sympatię" Lectera - jest to świetnie napisana postać, która przyciąga i której się kibicuje. 

Wreszcie też była  okazja poznać nieco lepiej geniusz Hannibala, który już nie krył się tak w cieniu, jak w "Smoku". Fascynowała mnie przenikliwość jego umysłu, nienaganne maniery w połączeniu z bezwzględnością i "to coś", co sprawiało, że mimo iż wie się, że jest to wyjątkowo niebezpieczna osoba, to chce się o nim wiedzieć więcej.  Tak właśnie powinno się tworzyć bohaterów swoich powieści, Harris jest w tym świetny :)

Fabule również nie mam nic do zarzucenia. Kolejny morderca z traumatycznym motywem, ciekawie poprowadzone śledztwo i dążenie do naturalizmu - połączenie kryminału i thrillera we wspaniałym stylu. Coraz bardziej lubię twórczość Harrisa, a co za tym idzie - biorę się od razu za kolejną jego powieść  :) Serdecznie polecam fanom gatunku - klasyka, którą trzeba znać :)

9/10 



środa, 9 września 2020

Sierpniowe ucieczki

 Czas na małe podsumowanie escape roomów w sierpniu - udało się tym razem odwiedzić dwa pokoje i przejść grę miejską - jest co wspominać!

Zaczęliśmy od debiutanckiego pokoju Świt Nietoperzy nowej na poznańskim rynku firmy Evadere.Wokół czego toczyła się fabuła? Ano są takie momenty, kiedy nawet sam Batman nie daje rady i wzywa swoich wiernych pomocników - nadeszła więc nasza chwila, aby uratować świat!
Na poznańskiej scenie escape roomowej do tej pory brakowało pokoi w klimacie superbohaterów i ich nemezis. Całe szczęście, że pojawiła się nowa firma Evadere i te pustkę w pięknym stylu wypełniła. Pokój w klimacie jednego z najbardziej czaderskich i najsłynniejszych obrońców uciśnionych robi bardzo pozytywne wrażenie. Widać wkład pracy i pasji włożony w tej escape room, z jednoczesną dbałością o bezpieczeństwo zabawy. Wystrój i zagadki były zróżnicowane o średnim poziomie trudności, dopasowane do fabuły i spójne, zostawiały też przestrzeń do podziału zadań w drużynie - każdy u nas miał co robić i dobrze się przy tym bawił :) Zastosowano tu całkiem harmonijne połączenie zarówno bardziej klasycznych łamigłówek, jak i tych nowocześniejszych w połączeniu ze sprytnymi mechanizmami. Świt Nietoperzy odwiedziliśmy w zasadzie niedługo po otwarciu, zapewne jeszcze będzie się dalej rozwijał i udoskonalał, ale już na ten moment uznajemy debiut Evadere za niezwykle udany :) Ponadto Mistrz Gry był bardzo sympatyczny, widać, że cieszył się tym, co robił i z przyjemnością nam się rozmawiało po grze, aż szkoda, że tak krótko, bo gonił nas czas ;) Czekamy na kolejne pokoje, wzmianki o nich były bardzo intrygujące, na pewno przyjdziemy :)

Zaraz po przygodzie z Batmanem ruszyliśmy do kolejnego pokoju uwielbianej przez nas firmy Continuum - Nieznajomych. To, co tu się wydarzyło jest nie do opisania - to trzeba przeżyć na własnej skórze. To jest pokój, w którym kompletnie nie chodzi o zagadki, czy uciekanie - to jest po prostu doznanie! :D Jak już wiele osób przede mną wspomniało w innych  próbach podsumowania - z tego pokoju tak naprawdę nie chce się wychodzić ;) Dla osób z dystansem i dużą dawką czarnego humoru jest to opcja idealna :) Jest to wyjątkowo krótkie podsumowanie, ale to jest miejsce, do którego trzeba po prostu iść. Zachęcam bardzo, bardzo! :)

I na koniec już drugie zderzenie z poznańskimi Illuminati w kolejnej odsłonie gry miejskiej od Escapelandii (Lock&Escape). Po pierwszej bardzo udanej wyprawie śladami Illuminati, bardzo chętnie skusiliśmy się na drugą wycieczkę - i również tym razem nie zawiedliśmy się :)
Okazuje się, że wystarczy wziąć przemyślaną walizkę z niecodzienną zawartością pod pachę i już odkrywa się fascynującą historie z dreszczykiem emocji i końcowym zaskoczeniem. Poznawanie mijanych codziennie, a niedostrzeganych tak dokładnie miejsc w Poznaniu jest dla rodowitych mieszkańców również ciekawym doświadczeniem ;) Naszym zdaniem druga część była o wiele prostsza, a na pewno krótsza - ukończyliśmy grę w około półtorej godziny w dość spokojnym tempie rozwiązywania :) Również zachęcam w imieniu całej grupy - jest to bardzo miła i przyjemna odskocznia od standardowych eskejpów ;) 

 Sporo się działo, a przed nami jeszcze więcej, bo na jesień otworzyło się w naszym kochanym Poznaniu znowu wiele nowinek - kiedyś nadejdzie taki dzień, że będziemy na 0 z pokojami w tym mieście, ale na razie czeka na nadganianie w kolejnych miesiącach ;) 

 A zdjęcie tym razem z  Continuum ;) 



wtorek, 8 września 2020

Thomas Harris - "Czerwony Smok"

Dla odmiany od czytanych ostatnio raczej nowości wydawniczych, postanowiłam sięgnąć w końcu po długo lezący u mnie na "półce wstydu" egzemplarz "Czerwonego Smoka". W końcu, zupełnie przeciwnie do schematu typowego książkoholika, widziałam wszystkie filmy, w których pojawia się postać Hannibala Lectera, a nie czytałam żadnej z książek Harrisa, wstyd! Na szczęście już nadrabiam zaległości, tym razem w bardzo dobrym przekładzie Andrzeja Mareckiego :)

Jest to pierwszy tom, w którym możemy poznać słynnego kanibala, jednak na razie jest on poboczną postacią - fascynującym i niepokojącym konsultantem. Na głównym planie mamy starcie pomiędzy byłym pracownikiem FBI, a tytułowym Smokiem, który za cel upatrzył sobie brutalne morderstwa na bogatych rodzinach. Niezwykła toczy się tutaj walka swoistych dwóch geniuszy - śledztwa i zbrodni - intrygująca "relacja", jaka się miedzy nimi wytwarza jest rewelacyjnym filarem powieści.

Od razu rzucający się w oczy literacki talent Harrisa to z całą pewnością budowanie psychologii postaci. Każdy z bohaterów jest wyrazisty, namacalny i naturalny, odczuwalne są ich emocje, lęki. Dawkowane nam stopniowo motywy działania, w szczególności głównego antagonisty, są porażające, a jednocześnie wyjątkowo trafne, podobne traumy faktycznie mogłyby mieć miejsce i stworzyć tego typu urazy na zdrowiu psychicznym.

Fabularnie powieść ma lepsze i gorsze momenty, ale generalnie akcja toczy się spójnie i szybko, niewiele jest "dłużyzn", a te, które się pojawiają (np. w przydługich niektórych opisach, czy dialogach) są rekompensowane w głównych scenach śledztwa, czy świetnie opisanych poczynaniach Smoka. Wielokrotnie nie mogłam się oderwać od książki! 

Ciekawym zabiegiem jest wprowadzenie samego Lectera jako wątek poboczny - niewiele o nim jeszcze wiemy, a jednak już widać, że jest to postać, której warto poświecić więcej uwagi. Strzępy informacji, jakie jedynie sporadycznie otrzymujemy, tworzą iskierki zainteresowania, ale zaspokoić je będzie można dopiero w kolejnych tomach. Wspaniały sposób, aby od razu zachęcić do szybkiego czytania następnej części ;) 

W kategorii thrillerów ta klasyczna pozycja ląduje u mnie na wysokiej pozycji. Serdecznie zachęcam do przeczytania, a sama szybciutko zabieram się za "Milczenie owiec"... :)

8/10



poniedziałek, 7 września 2020

Zofia Karaś - "Wcierki rtęciowe i obcęgi"

 Dziś jest recenzja nowości, mianowicie nowe wydawnictwo i nowiutka pozycja, dopiero stawiająca pierwsze kroki w czytelniczym światku, aż trudno było odszukać ją na większości portali literackich. A szkoda, bo dla mnie osobiście jest to fantastyczne odkrycie, które zdecydowanie zasługuje na szersze grono odbiorców.

Pisałam, ze to nowość - faktycznie, książka została nam sprezentowana w tym roku, choć nieżyjąca już autorka spisała swoje wspomnienia już w 1939 r. na rzecz... konkursu literackiego ZUS-u. Jej opowieść zajęła pierwsze miejsce i w końcu dotarła do grona współczesnych czytelników.

A jest co wspominać! Autorka bowiem opisuje swoją praktykę lekarską w dwudziestoleciu międzywojennym w Suchej Beskidzkiej. Możemy z pierwszej ręki poznać relację o trudach tej pracy, od brawurowej jazdy furmankami w środku nocy, do tragicznych braków w podstawowej wiedzy zdrowotnej/biologicznej ludności, którą pani Karaś starała się leczyć... i uświadamiać. Praca wprost syzyfowa, cały pamiętnik opiera się na zachowanych w pamięci autorki najdziwaczniejszych, najtrudniejszych albo i najbardziej komicznych przypadkach, z którymi przyszło się jej zmierzyć. Nie brakuje też cynicznych komentarzy i ciętych ripost, których nie szczędziła swoim pacjentom. 

Króciutka pozornie całość (tylko ok. 140 str) mieści w sobie zaskakująco dużo treści i obszernego wyczerpania tematu. Jest to jedna z książek do "połknięcia" na raz, ale na pewno co mocniejsze fragmenty zostaną mi w pamięci na długo - szczególnie te o niezwykłej fantazji chłopów do leczenia się po swojemu - na wiele z tych rzeczy w życiu bym nie wpadła!

Jest to pierwsza część nowej serii Klisze Lekarskie - na pewno chętnie sięgnę również po kolejnie tomy, a na ten moment "Wcierki..." serdecznie polecam :)

8/10.



niedziela, 30 sierpnia 2020

H.P. Lovecraft - "Zew Cthulhu"

 Ach, Lovecraft. Jeden z niekwestionowanych mistrzów powieści grozy. Jego opowieści w ogóle się nie starzeją, a wręcz wciąż są na nowo odkrywane we współczesnej popkulturze. Stworzona przez niego mitologia i niecodzienny sposób budowania klimatycznego niepokoju przewijają się przez literaturę, kino, muzykę, escape room'y, rozrywkę i wiele, wiele więcej. Cieszę się, że mogłam w końcu poznać u źródła choć ułamek tego, co stworzył, dzięki temu zbiorowi jego siedmiu najsłynniejszych (?) opowiadań. 

Już od pierwszych stron "Zewu Cthulhu" zrozumiałam, skąd się bierze ta popularność. Trudno wprost opisać zastosowane tutaj poszczególne środki, po prostu zręcznie stworzona całość, od wręcz nonszalancko nienachalnego, acz wyrazistego języka, po perfekcyjne stopniowanie napięcia - coś niesamowitego. To fantastyczny przykład na to, jak geniusz horroru nie musi opierać swoich historii na nieustannych "straszakach", pojawiających się znienacka, czy turpistycznych opisach, przyprawiających o mdłości. U Lovecrafta góruje tajemnica i niedopowiedzenia, które każą czytelnikowi dłużej się zastanowić nad tym, co właśnie przeczytał, a jego zgrabne, czasem lekko ironiczne i  zaskakujące zakończenia wywołują ciarki na plecach. Po każdym kolejnym opowiadaniu brałam się od razu za kolejne, aby odnaleźć w nim kolejną wskazówkę co do stworzonych przez niego Przedwiecznych, nawet jeśli odczuwałam już momentami zmęczenie ciężkim nastrojem jego twórczości. Wprost uzależniająca lektura :)

Nie chce się zagłębiać w poszczególną fabułę opowiadań, bo trzeba je po prostu przeczytać, skróty nie oddadzą tego, co najlepsze u Lovecrafta. Dla każdego, kto choć trochę ceni sobie literaturę grozy, jest to pozycja obowiązkowa. Ja na pewno będę sukcesywnie uzupełniać moją biblioteczkę o kolejne zbiory jego autorstwa. Polecam bardzo! 

10/10



sobota, 29 sierpnia 2020

Robert Gong - "666 do mroku"

Jest to dla mnie dość przypadkowe zderzenie z twórczością Roberta Gonga pod postacią jego powieści o intrygującym tytule, jednakże zaliczam je do tych niezwykle zaskakujących i udanych.

Opis książki jest dość newralgiczny, niewiele zdradza z samej fabuły, więc sięgnięcie po tę pozycję było swoistym skokiem w nieznane. Fabuła okazuje się fascynująca - oto apokaliptyczna bestia, antychryst, syn diabła zstępuje na ziemię, aby w przeciągu 666 godzin pogrążyć ją w wiecznym mroku. Naprzeciw jej stają zastępy wojsk i cywilów, które jednak ponoszą druzgocącą klęskę. Zwalczyć potwora może tylko jeden człowiek - przeciwieństwo archetypowego bohatera - stary profesor, uzależniony od alkoholu, będący na skraju swojego życia i demoralizacji. Może nie brzmi to jak najlepszy plan na uratowanie ludzkości, ale cóż uczynić, gdy nie ma innych pomysłów? Nie pozostaje nic innego, jak zaufać odrzucającemu staruszkowi i jego przedziwnym pomysłom rodem z bajek, czy powieści science-fiction i dać mu wytoczyć własną walkę, która ostatecznie jest nie tylko walką zewnętrzną w celu ocalenia całego świata, a również wewnętrzną, aby odzyskać resztki własnego człowieczeństwa. Kto wygra w tym nierównym boju? Zachęcam do odkrycia tego na kartach książki.

Toczy się w tej książce niezwykła rozgrywka - z jednej strony człowieka z potworem, a z drugiej człowieka z jego prywatnymi demonami. Profesor Józef, silnie udręczony przeszłością i teraźniejszością, zostawia czytelnikom gorzki przekaz upadku człowieczeństwa i cywilizacji. I to nie z przyczyn jakiejś tam mitologicznej bestii. W jego oczach to ludzkość sama siebie wykańcza i w końcu zrobi to na dobre. Głębokie to i mocne, a także pełne uniwersalności, zwłaszcza czytane w pryzmacie obecnych różnorodnych wydarzeń na arenie polityki, ekologii itp.

Ta lektura może wciągnąć wielu odbiorców - zarówno poszukiwacze apokaliptycznych wizji, jak i ci, którzy doceniają głębokie przesłania, będą usatysfakcjonowani. Ja polecam tę książkę i chętnie sięgnę po kolejne dzieła Gonga.

9/10 ode mnie :)